fbpx

Miłość jako dar łaski

All you need is love” (wszystko czego potrzebujesz to miłość) - śpiewał przed laty zespól The Beatles. Dzisiaj większość zespołów muzycznych śpiewa o miłości, a lutowe walentynki zachęcają do okazywania miłości. Czerwone serduszka, anonimowe kartki, drobne upominki i romantyczne wieczory tylko we dwoje – tak większość zakochanych celebruje ten wyjątkowy dzień. Jego nieodłączną częścią są także prezenty, które wręczamy ukochanej osobie. Nadal jednak aktualne jest pytanie: O jaką miłość chodzi?

Miłość do grzesznych zepsutych ludzi, których Bóg daje nam, jako duchową rodzinę, w których działa czasem wspaniale, czasem bardzo powoli, a czasem każe nam cierpliwie czekać, aż zacznie działać, jest naszym zdaniem najbardziej wymownym świadectwem dzieła łaski.” („O co chodzi baptystom?” Mateusz Wichary)

Wiele lat temu, po jednym z letnich obozów rodzinnych, kobieta, będąca po raz pierwszy wśród ludzi ewangelicznie wierzących, zachwycała się panującą atmosferą. Widziała naszą bliskość, wzajemną wrażliwość, radość z przebywania ze sobą, gotowość niesienia pomocy. Pod koniec obozu powiedziała mi: gdybym tylko miała pewność, że ludzie mnie nie zawiodą, że będzie tak, jak na obozie, przyłączyłabym się do waszego kościoła. Odpowiedziałam jej wtedy, że Tym, który nie zawodzi jest Pan Bóg. Ludzie niestety zawodzą. Raz po raz doświadczamy tego, że zawodzimy…

Ludzie z obawy przed zranieniami rozczarowaniami nie pozwalają się innym zbliżać do siebie, unikają wspólnot. Ci w kościele, doznając zawodu ze strony drugiego człowieka, zadają sobie pytanie, po co kościół? Opuszczają wspólnotę, gdzie ludzie zawiedli, szukają lepszej, idealnej. Rozczarowani izolują się.

Pismo mówi, że niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam (1Moj2:18). Dobrze jest wiedzieć, że dopiero w zderzeniu z drugim człowiekiem odkrywamy prawdę o sobie. Czy pochylę się nad potrzebującym? Czy potrafię zapłakać z płaczącymi? Czy cieszę się z radości drugiego człowieka? A może jest wręcz odwrotnie?

S.C. Lewis w swojej książce „Listy starego diabła do młodego” w humorystyczny, dający do myślenia sposób opisuje porady starego, doświadczonego diabła Krętacza, kierowane do swojego siostrzeńca Piołuna. Młody, niedoświadczony kusiciel, odpowiedzialny jest za pewnego człowieka, który został chrześcijaninem i zaczyna chodzić do kościoła. Ten fakt oczywiście niepokoi obu. Jednak stary Krętacz pociesza młodego Piołuna. Daje mu wskazówki, w jaki sposób osłabiać wiarę człowieka. Radzi mu, by posłużył się właśnie wspólnotą, kościołem, do którego podopieczny się przyłączył. Podpowiada, by kierować uwagę młodego chrześcijanina na przywary i niedoskonałości ludzi siedzących w ławce. Poucza, jak wzbudzać pogardę wobec grzeszności innych i pychę wobec swojej rzekomej doskonałości. Stary Krętacz instruuje młodego Piołuna, by nie dopuścić człowieka do uczciwego myślenia typu: „Jeśli ja, będąc tym, czym jestem mogę w pewnym sensie uważać siebie za chrześcijanina, dlaczego wady tamtych ludzi z pobliskiej ławki miałyby dowodzić, że ich religia jest jedynie hipokryzją i konwencją”.

Bliskość daje możliwość zajrzenia w nie swoje sprawy. Z jednej strony jest okazją, by się podzielić swoimi problemami, z nadzieją uzyskania porady, pomocy. Z drugiej strony ta bliskość daje możliwość dostrzeżeniem porażek drugiego człowieka, Ta bliskość grozi wytykaniem błędów, porównywaniem i osądzaniem bliźniego. Grozi postawą faryzeusza dumnego z tego, że nie jest, jak człowiek obok. Grozi postawą, która dla ratowania czystości kościoła próbuje usunąć z nich grzeszników, usunąć chorych, aby kościół był zdrowy. Grozi postawą niezadowolonego, starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym. Postawą braku radości, z odnalezienia tego, który był zgubiony. Postawa zapomnienia, że wszyscy jesteśmy w kościele z powodu choroby, na którą lekiem jest jedynie łaska dana przez Jezusa.

Czy jesteśmy w stanie żyć, jak podczas letniego obozu rodzinnego? Mieć czas dla drugiego człowieka. Dostrzec potrzebę. Usiąść, posłuchać, zapłakać, pośmiać się. Zdarza się nam na co dzień słyszeć zapewnienia: jestem z tobą myślami, jestem z tobą w modlitwie. To bardzo pokrzepiające. Jednak tak naprawdę dobrze jest mieć kogoś przy sobie fizycznie, realnie. Kogoś, kto zatrzyma się, zechce być, wysłuchać- bez gotowych recept czy rad. Mając tysiące wirtualnych przyjaciół, znajomych, mając mnóstwo kontaktów, jesteśmy samotni i wiemy, że: „niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”. Czy kościół może być miejscem, w którym ta samotność zostanie częściowo uleczona? Ostatecznie, jak pisze Psalmista „jedynie w Bogu jest uciszenie duszy moje”j (Ps62:2). Jednak kościół jest miejscem, gdzie tak różni ludzie mają być jedno. Tym, co łączy jest wiara w Jezusa i doświadczenie Jego łaski. Sam Jezus modlił się o jedność wśród swoich uczniów. Zaś znakiem rozpoznawczym przynależności do Jezusa ma być nie znak rybki na autach, czy obozowe koszulki z wersetami biblijnymi, tylko miłość wzajemna. Kościół jest zatem miejscem, gdzie ta miłość ma panować. Ten nakaz miłości wzajemnej nie jest jedynie sugestią Pana Jezusa. Nie jest jedynie opcją, z której mogę skorzystać, lub nie. To nowe przykazanie. Co robię, by okazać czynnie miłość? Czy jestem z człowiekiem jedynie myślami, w modlitwie? Czy jednak czynnie stanę przy drugim człowieku? Pan Jezus powołując ludzi do pójścia za nim, nie sprowadzał swojego kontaktu do wezwania na ulicy, w świątyni, do plakatu ogłaszającego miłość. Nie pozostawiał ludzi ze swoimi słowami, z prawdą, napomnieniem. On był w domach. Miał czas na biesiadę u wzgardzonego przez wszystkich Mateusza i jego kumpli po fachu. Miał czas by zatrzymać się w domu Zacheusza, mimo że „widząc to, wszyscy szemrali, mówiąc: do człowieka grzesznego przybył w gościnę” (Łuk19:7). Jezus miał czas na głęboką rozmowę z kobietą przy studni, o której doskonale wiedział, że miała pięciu mężów, a i teraz jest znowu z kimś. Nie postawił warunków ludziom, których spotykał- najpierw napraw swoje życie, a potem zapraszam na rozmowę teologiczną, a potem zapraszam do kościoła.

Każdego dnia przypominam sobie, że miłość nie jest jedynie ckliwym uczuciem z walentynkowym serduszkiem. Miłość jest decyzją i wyraża się w działaniu. „Miłości trzeba się uczyć i jeszcze raz uczyć; ten proces nie ma końca! Nienawiść nie potrzebuje instrukcji; wystarczy ją tylko sprowokować” (Katherin Anne Porter). Skąd czerpać siłę? Pismo nas zapewnia, że zostaliśmy obdarowani w Chrystusie boską mocą, by praktycznie prowadzić pobożne życie, przepełnione miłością. (2P1:3). Zatem, by nie pozostawać w naszych wspólnotach bezużytecznymi, bezowocnymi czy krótkowzrocznymi, jak zachęca Piotr w swoim liście, „dołóżcie wszelkich starań i uzupełniajcie waszą wiarę cnotą, cnotę poznaniem, poznanie powściągliwością, powściągliwość wytrwaniem, wytrwanie pobożnością, pobożność braterstwem, braterstwo miłością.” (2P1:5-7). Pamiętajmy, że dzięki przyjęciu daru łaski Bożej w Jezusie Chrystusie jesteśmy w stanie obdarować innych darem miłości. Bez przyjęcia łaski nie jestem bowiem w stanie okazywać łaski drugiemu człowiekowi. Rozmyślanie o łasce, o krzyżu, o Darze miłości w Jezusie rozmiękcza nasze serca i jest jedynym sposobem wlewania miłości Bożej.

Paweł w Liście do Tymoteusza zachęcając do rozniecania na nowo daru łaski Bożej pisze „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy i miłości i powściągliwości” (2Tym1:7). W innym miejscu czytamy, że „wypełnieniem zakonu jest miłość” (Rzym13:9). Warto zrewidować walentynkowe zwyczaje okazywania miłości i nie ograniczać ich jedynie do lutowego święta.