Przed wieloma laty byłam na ślubie młodych ludzi. Każde z nich pochodziło z trudnych rodzin. Ich kondycja, tak po ludzku, zdawała się być kiepska. Nic nie posiadali i nie zapowiadało się, że będą mieli jakieś wsparcie od swoich rodzin, zwłaszcza że „porzucili wiarę swoich ojców”. W mojej głowie, na myśl o tej parze, pojawiało się wiele wątpliwości co do ich wspólnej przyszłości. Mieli sporo problemów do rozwiązania. Nie potrafiłam wydobyć entuzjazmu czy nadziei myśląc o nich. Widziałam same obiektywne braki. Nie mogłam pozbyć się tych pesymistycznych, opartych na faktach, myśli.
Krótko potem znalazłam się na konferencji dla kobiet w Wiśle. Pomimo tak wielu lat, jakie upłynęły od tamtego nauczania, pamiętam słowa zachęty, wypowiedziane przez Alinę Wieję, by myśleć o innych z Bożej perspektywy. Dotarło do mnie, że możemy innych, zarówno w swoich myślach, jak i słowach, błogosławić bądź przeklinać. Usłyszałam słowa zachęty, by powstrzymać się od wyliczania jedynie braków, by powierzać Bogu ludzi zmagających się z problemami, z nadzieją, że kochający Ojciec w niebie swoją mocą przemieni ludzkie życie. Wyjechałam z nastawieniem, aby patrzeć z ufnością i wiarą, że Bóg ma moc uzupełniać braki, wzmacniać to, co słabe i by oczami wiary widzieć innych zaopatrzonych, podniesionych. Zostałam zachęcona, by błogosławić i dostrzegać Boży potencjał do zwycięskiego życia, jaki każdy ma w Chrystusie.
Wtedy przypomniałam sobie o moim sposobie patrzenia na to młode małżeństwo. Przez kolejne lata starałam się dyscyplinować moje myślenie i zamiast pielęgnować swoje wątpliwości i obawy, w modlitwie powierzałam tych młodych ludzi Bożej opiece i Jego prowadzeniu. Wypowiadałam w myślach słowa błogosławieństwa. Po długim czasie, spotkałam ich gdzieś w Polsce. Mogłam w głębi serca dziękować Bogu za to, co widziałam. Za przemianę jakiej dokonał Bóg w ludziach, którzy zaufali Mu i wiernie przy Nim byli. Za wzmocnienie tego, co było słabe, za uzupełnione braki. Mogłam widzieć ludzi, którym Pan błogosławił w widzialny, realny sposób.
Tę odrobioną lekcję chcę pamiętać w spotkaniu z każdym człowiekiem. Bez szybkiego sporządzania listy braków i niedomagań. Bez pisania czarnych scenariuszy, bez przykładania szablonów, które miałyby rozsądzać o sukcesie bądź porażce człowieka.
Dzisiaj takie szablonowe, tabelkowe spojrzenie na drugiego człowieka jest bardzo powszechne. Na przykład bardzo prosto sprawdzany jest właściwy bądź niewłaściwy rozwój dziecka. Waga, wzrost, policzone punkty BMI, poziom IQ, wyniki testów. Poradnie psychologiczno-pedagogiczne pracują w obecnych czasach pełną parą. Pewien znajomy, ojciec dziecka, które nie odrabiało regularnie lekcji, które w ostatnim roku szkolnym było nieporadne, onieśmielone wprowadzonymi w pośpiechu nowymi formami pracy przed komputerem i otrzymało słabe oceny, udał się do specjalistów. Po bardzo sprawnym zbadaniu zasobów i braków dziecka, rodzice dostali orzeczenie o nieprzystosowaniu, o niewydolności, o dysfunkcji swojej pociechy. Orzeczenie takie często pociąga za sobą zalecenie, aby obniżyć poprzeczkę. Nie uda się, nie nadajesz się, nawet nie próbuj, to nie dla ciebie… tak wiele słów przekleństwa spada na dzieci. Dzieci z takimi orzeczeniami uważnie słuchają, co się mówi na ich temat.
Podobnie bywa z naszymi obiektywnymi, jakby się zdawało, werdyktami na temat trudnego położenia człowieka. W psychologii istnieje pojęcie samospełniającej się przepowiedni. Powtarzane słowa na swój temat, człowiek mały czy duży, zaczyna traktować jako rzeczywiste. A jeśli ktoś uważa sytuacje za rzeczywiste, to w rezultacie stają się one rzeczywiste. W Słowie Bożym czytamy, że wiara jest pewnością tego czego się spodziewamy (Hebr 11:1), w wierze a nie w oglądaniu pielgrzymujemy (2 Kor 5:5).
Ktoś powie, wzmacniajmy zatem innych, budujmy ich wiarę, kibicujmy im, trzymajmy kciuki, życzmy im sukcesu, wołajmy każdego dnia - dasz radę, jesteś super, potrafisz. Ufajmy, że tak się stanie.
Pojawia się jednak pytanie – czy samo pozytywne myślenie, samo afirmowanie innych, kibicowanie i życzenie sukcesu jest już błogosławieństwem? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać u Tego, który prawdziwie błogosławi. Pan Jezus w Kazaniu na Górze zachęcał swoich słuchaczy, proście a będzie wam dane, szukajcie a znajdziecie; kołaczcie a otworzą wam… Jeśli wy… potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą (Mat 7:7-11). Bóg jest Bogiem realnej pomocy. Boże błogosławieństwo nie sprowadza się jedynie do kibicowania człowiekowi. Doświadczając Bożego błogosławieństwa znajdujemy rozwiązanie problemu, dostrzegamy wyprostowane ścieżki, bywamy realnie zaopatrzeni, realnie wzmocnieni.
Bóg, który jest Tym, który prawdziwie błogosławi, zachęca również człowieka do postawy błogosławienia innym. Jednak chcąc błogosławić innym nie wystarczy poprzestać na życzliwym myśleniu o drugim człowieku. To dopiero początek. Jak czytamy w Piśmie, jeśli brat albo siostra nie mają w co się przyodziać i brakuje im powszedniego chleba, a ktoś z was powiedziałby im: idźcie w pokoju, ogrzejcie się i nasyćcie, a nie dalibyście im tego, czego ciało potrzebuje, cóż im to pomoże? (Jak 2:16,17). Nie wystarczy troskliwe poklepywanie po ramieniu, ze słowami: dasz radę!
Jezus w Kazaniu na Górze wypowiedział ważne słowa, którym w XVI wieku zostało przypisane określenie Złota Zasada. Są to słowa, opisujące etykę naśladowców Jezusa. Wszystko cobyście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie; taki jest bowiem zakon i prorocy (Mat 7:12). Biblijna Złota Zasada jest pozytywnym nakazem, aby manifestować miłość w sposób aktywny, praktyczny, przejawiający się określonym działaniem, a nie w sposób pasywny, jedynie życzeniowy. W Słowie odkrywamy, że Boże zadanie dla uczniów Jezusa jest ekstremalne. Wezwanie, by błogosławić innym nie ogranicza się jedynie do rodziny, przyjaciół i bliskich z kościoła. Jak czytamy błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie przeklinajcie (Rzym 12:14). Złota Zasada ma obejmować zarówno przyjaciół jak i nieprzyjaciół. Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie napój go… (Rzym 12:20)
Ta historia przed wieloma laty nauczyła mnie, że tak zwana obiektywna ludzka ocena sytuacji, ocena ograniczonych możliwości drugiego człowieka, może być wypowiadaniem błogosławieństwa bądź przekleństwa. Chcę pamiętać, że słowa mają moc. Jednak oprócz słów dobrych życzeń chcę praktycznie okazywać miłość, aby za słowami szły też czyny, świadczące o aktywnym błogosławieniu.
Ktoś powiedział, że kochający zawsze pragnie dobra dla tego, kogo kocha. Błogosławieństwo jest zatem miernikiem stanu mojego serca. Jezus wiele razy nawołuje, by miłować innych. To przykazanie miłości bliźniego jest jednak poprzedzone tym, że On nas najpierw umiłował. Jesteśmy umiłowani miłością bezwarunkową, miłością, która sprawiła, że Ten który grzechu nie popełnił stał się za nas grzechem i przekleństwem, wykupił nas od przekleństwa (Gal 3:13). Będąc tak kochanym mogę kochać innych.
Wydawać by się mogło, że błogosławieństwo czy przekleństwo mogą płynąć jedynie z góry. To niesamowite, że Bóg również nam ludziom powierza zdolność błogosławienia bądź przeklinania. Błogosławmy, a nie przeklinajmy…