fbpx

Syn czy najemnik?

Tak, więc już nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to i dziedzicem przez Boga. Gal.4,7

W Kościele funkcjonują dwa różne modele podejścia do wiernego. Model najemnika, czyli osoby, która ma do wykonania określone zadanie w zamian za zapłatę. Drugi model to współwłaściciel, który dba o rozwój wspólnoty mając świadomość dziedzictwa, jakie jest za nim i przed nim. Oba podejścia są obecne w Kościele. Ten podział niekoniecznie przechodzi pomiędzy denominacjami, ale często jest wewnątrz prawie każdej denominacji, choć w jednym przeważa jedna wizja, w innych - druga.

Możemy spojrzeć na to na przykładzie spółki akcyjnej. Pracują w niej dwa rodzaje  osób, najemni pracownicy, którzy są zatrudnieni, świadczą usługi i w zamian otrzymują płacę. Druga grupa to akcjonariusze, którzy też często są pracownikami firmy z tą różnicą, że ta firma jest ich, należą do niej, mają swój udział właścicielski i w sumie pracują na swój własny rozwój, a nie tylko za pensję raz w miesiącu. Pomiędzy obiema grupami czasami trudno jest się doszukać różnic.

Kościół, jako instytucja, w której jestem petentem

Kościół na przestrzeni wieków, przyjął dwie formuły organizacyjne. Jedne Kościoły to instytucje traktujące wiernego jak najemnika i petenta, stąd wzięło się określenie „chodzę do kościoła”. Kościoły te są szafarzami dóbr duchowych, a wierni są petentami, którzy mogą otrzymać, lub nie, określone dobra, gdy spełnią stawiane przed nimi oczekiwania. W tym modelu organizacyjnym wierny zawsze jest na zewnątrz Kościoła i co najwyżej od czasu do czasu do niego przychodzi po jakieś dobra, w zamian dając coś od siebie np. modlitwę, pieniądze, czas, spełniając inne kryteria np. etyczne czy organizacyjne.

Instytucjonalizacji Kościoła sprzyja podział na świeckich i duchownych Rosnąca przepaść pomiędzy tymi dwiema grupami sprawia, że jedni czują się „duchowymi guru” mającymi szczególny dostęp do łaski, a drudzy petentami, od których nic nie zależy. Ciekawe, że każda wspólnota wiary z czasem zmierza w kierunku instytucjonalnego Kościoła, gdzie wspólnota jest redukowana do biernych uczestników życia wspólnoty, a rola duchowych liderów rośnie coraz bardziej.

Równolegle do tego procesu można zaobserwować różnicowanie zakresu wiary i zaangażowania we wspólnocie wiernych. Jedni kończą studia lub kursy teologiczne, biorą udział w małych grupach, inni zaś są coraz mniej zainteresowani wzrostem duchowym i zdobywaniem wiedzy budowanej na Piśmie Świętym. Ten podział z czasem staje się uzasadniony rozejściem się wiedzy o Bogu jednych i drugich, a też duchowych kompetencji.

W historycznych Kościołach podział na duchownych i wiernych ma ostrą granicę, trudną do przekroczenia i jedna sfera duchowego przywództwa i szafarstwa jest po jednej stronie, a bierne uczestnictwo po drugiej stronie. W tych Kościołach wierny zawsze jest petentem przychodzącym do osób funkcyjnych, aby otrzymać od nich jakieś łaski Boże. Życie sakramentalne w kategorii dawania jest po stronie duchownych, a brania po stronie wiernych. Często też otrzymanie wiąże się z zapłatą za chrzest, ślub, pogrzeb itp. Taka typowa transakcja: ja płacę, a otrzymuję jakieś dobra duchowe. W tym modelu występuje też podział mentalny: właścicielami Kościoła są duchowni, a wszyscy pozostali przychodzą do Kościoła po dary, ale w żadnym wypadku nie utożsamiają się z tym Kościołem jako dziedzice.

Tego rodzaju przemiana następuje i w naszych baptystycznych zborach. Zamiast wewnętrzną dojrzałością, wolą odróżniać się od reszty koloratką, czy wyłącznym prawem głoszenia kazań. Zdarza się, że uważają się za jedynych decydentów. Wszystkie te trendy coraz bardziej upodabniają nasze zbory do modelu kościoła instytucji, gdzie podział na laików i duchownych jest radykalny.

Wielu osobom Kościół przypomina supermarket. Przychodzimy do niego jedynie „po coś”, pragnąc zaspokoić swoje potrzeby, jak klient przychodzący do sklepu. W tym modelu zachowań nie chodzi o budowanie wspólnoty, o dzielenie się jednych z drugimi, ale jedynie o moje potrzeby, które Kościół ma zaspokoić, a gdy tego nie robi to idę gdzie indziej, tam gdzie dadzą mi więcej. Ta konsumpcyjna postawa przyśpiesza proces podziału kościoła na laików i duchownych.

Kościół, jako wspólnota z Jezusem i braćmi i siostrami – jako spółka akcyjna

Druga formuła Kościoła to wspólnota wiary i łaski. Kościół nie jest tutaj instytucją zewnętrzną, ale kościół to ja i inni, to wspólnota osób, które są przez Boga obdarzeni łaską i wiarą i wspólnie realizują Boże dziedzictwo. W naszym przewodnim wersecie zamyka się to w stwierdzeniu „nie jesteś niewolnikiem, lecz synem”.

Kościół to ja i oni, razem tworzymy wspólnotę, która jest taka jak wypadkowa nas wszystkich. Kościół nie tworzą oni, ale my. Wydaje się, że tak funkcjonowały pierwsze zbory, dla których Kościół to była wspólnota nie tylko wiary, ale wspólnego pokonywania życia doczesnego. Najbardziej skrajnym przypadkiem był zbór jerozolimski, gdzie istniała wspólnota na wzór komuny, wszystko mieli wspólne. Ten model funkcjonowania okazał się nierealny w praktyce i dość szybko zanikł w Kościele, może poza wspólnotami zakonnymi.

Jednym z celów i skutków reformacji było upodmiotowienie wiernych w Kościele. Idea kongregacjonalizmu, która leży u podstaw funkcjonowania baptyzmu sprawiła, że Kościół to nie urzędy, pastorzy, budynki i instytucja, ale wspólnota wiernych, w których wszyscy mają równe prawa, wszyscy wzajemnie budują swoją wiarę, a w wersji skrajnej nie ma duchownych, a jedynie kaznodziejowie, czyli osoby, które głoszą kazania. Jest to Kościół synów, a nie niewolników. Kościół dziedziców, a nie osób świadczących usługi na rzecz wspólnoty.

Taki Kościół można porównać do spółki akcyjnej lub spółdzielni. Uczestnicy pracujący w takiej spółce są jednocześnie jej właścicielami, świadczą usługi na zewnątrz, a spółka jest ich rozproszoną własnością. Praca staje się czymś innym niż praca najemnika, ale jest pracą domownika, używając języka pawłowego.

Zbór, jako wspólnota wiary i wspólnego życia zaczyna być traktowany, jako nasze wspólne dziedzictwo, to ode mnie, od mojego zaangażowania, od mojej ofiarności, od mojego czasu poświęconego wspólnocie zależy jego trwanie i rozwój. To nie Rada Zboru robi wszystko, to nie pastor jest jedynym guru wspólnoty, ale to my ją tworzymy oddając zborowi to, co w nas jest najcenniejsze.

W takim ujęciu wspólnota to część mojej rodziny na dobre i złe. Gdy dzieje się źle to cierpię i robię wszystko, aby to naprawić, a gdy jest dobrze do rozpiera mnie duma ze zboru i jego osiągnięć. To wspólnota, która nie jest na zewnątrz mnie, ale którą jestem i którą tworzę. Takiej wspólnoty nie można opuścić, ponieważ nie podoba mi się pastor, lub gdy dzieje się coś złego, ale taką wspólnotę należy naprawiać wykorzystując wszelkie swoje możliwości i talenty.

Niestety takie podejścia do zboru i wspólnoty zanika, szczególnie tam gdzie zbory rosną liczbowo i gdzie z konieczności te więzi braterskie i siostrzane stają się coraz bardziej luźne. Trudno się zaprzyjaźnić z 300 osobami, trudno znać problemy takiego ilości osób.  Niestety rozwój liczebny zboru nie sprzyja budowaniu wspólnoty. Może warto zastanowić się nad podziałem zboru na dwa lub więcej, aby w sposób „pączkowania” rozwijać dzieło Boże, a jednocześnie zbliżać wiernych do siebie?

Dziedzictwo, jako przeszłość i teraźniejszość

Wiara zmienia naszą pozycję w Królestwie Bożym z niewolnika na syna, a też na dziedzica przez Boga. Czym jest to dziedzictwo?

Dziedzic to ktoś, kto należąc do rodziny ma prawo do całego majątku, jaki znajduje się w tym dziedzictwie. Jest to jednak prawo wirtualne, jest, ale go nie jeszcze nie ma. Syn oczywiście korzysta z całego dziedzictwa, jako członek rodziny, ale własność na niego jeszcze nie przeszła, przejdzie dopiero w odległej przyszłości.

Dziedzictwo przez Boga ma podobny sens i znaczenie dla wierzącego człowieka. Wchodząc do Kościoła Jezusa Chrystusa stajemy się „współwłaścicielami” Kościoła w wymiarze duchowym jak i fizycznym. Uzyskujemy podmiotowość i możemy decydować, a też korzystać z łaski przywilejów, jakie z tego dziedzictwa wynikają. Stąd przynależność do zboru i aktywność w zborze jest taka ważna, gdyż pozwala rozwijać to dziedzictwo, a też przygotowywać nas do stania się w pełni dziedzicami, gdy wejdziemy do Królestwa Bożego wraz z powracającym na ziemię Jezusem.

W tym ujęciu kongregacjonalny sposób organizacji Kościoła daje każdemu wiernemu takie same prawa i obowiązki, buduje taką samą odpowiedzialność za zbór. Nie można z tego wielkiego przywileju zarządzania Bożym dziedzictwem rezygnować na rzecz jakichkolwiek struktur, które pozbawiają prawa decydowania o życiu zborowym. Opuszczanie wspólnych zebrań jest tutaj przykładem unikania decydowania o przyszłości i teraźniejszości społeczności wierzących.

Jakość zboru zależy od każdego uczestnika tej wspólnoty. Ta jakość buduje lub rujnuje dziedzictwo, jakie do nas należy. Istotnym elementem wspólnoty wierzących jest wzrost duchowy, aby to wspólne dziedzictwo rozwijało się i stawało się jeszcze bardziej wartościowe. Brak wzrostu duchowego ma odwrotny skutek, dzieli społeczność, wyhamowuje jej rozwój, gorszy i odrzuca słabych w wierze sprawiając, że wspólnota wiary przeżywa stagnację, a nawet cofa się w rozwoju.

Jako wierzący należący do Jezusa przeżywający spotkanie z Bogiem jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale za całą społeczność kościelną. Ważne jest tutaj, abyśmy tę wspólnotę budowali, przyczyniali się do rozwoju i wzrostu, dążyli do pojednania z przeciwnikami i zasypywania przepaści pomiędzy grupami zborowymi.

Bóg powierzył nam w zarządzanie część swojego dziedzictwa i pamiętajmy o tym zawsze.