fbpx

Dojrzałość - patrzenie na świat z Bożej perspektywy

Mówiąc o zbawieniu, zwykle patrzymy z własnej, ludzkiej perspektywy. Zaczynamy od pojawienia się na świecie grzechu i potrzeby jego usunięcia. Ale czy Jezus Chrystus przyszedł na ten świat tylko dlatego, że Adam zgrzeszył? Czy było to jakieś awaryjne wyjście, jakiś zastępczy program Boży? Tak nieraz myślimy, bo taka jest nasza ludzka perspektywa. Paweł jednak, pisząc o zbawieniu, powiedział, że „w Nim (w Chrystusie) przecież (Bóg) wybrał nas przed założeniem świata” (Ef. 1,4). Przed stworzeniem świata Bóg powołał w swoim Synu do życia nową ludzką wspólnotę! Upadek w grzech nie zniweczył Jego planów. Już wcześniej „według postanowienia swojej woli przeznaczył nas, abyśmy przez Jezusa Chrystusa stali się Jego synami” (w. 6). Chrystus miał stać się „Głową wszystkiego: tego, co jest w niebiosach, i tego, co jest w Nim na ziemi” (Ef. 1,10). Przyjście Jezusa Chrystusa miało na celu nie tylko zbawienie człowieka, ale też było spełnieniem pierwotnego celu Ojca: wejście w ścisłą jedność z człowiekiem – połączyć boskie z ludzkim, niebo z ziemią.

Jak Bóg realizował ten zamiar?

Adam przez upadek w grzech, nie rozwinął swojej duchowej natury przez trwanie w społeczności z Bogiem. Był podobny do pąka kwiatu, który zwiędł przed swoim rozkwitem. Mógłby korzystać w owoców wszystkich innych drzew ogrodu i żyć w harmonii ze swoim Stworzycielem. Skoro jednak spożył z drzewa poznania dobra i zła, zadecydował nie współpracować z Bogiem nad swoim rozwojem. Poszedł własną, cielesną drogą rozwoju i zawiódł Boży cel. Pragnął wyzwolić się z wszelkich ograniczeń, sam decydować o swoim rozwoju. Dążenie do wyzwolenia z jakichkolwiek ograniczeń zawsze towarzyszyło jego potomkom. Zamiast radzić sobie z trudnościami, starano się je omijać. Wyjątkiem był Józef, syn Jakuba, który po spotkaniu ze swoimi braćmi w Egipcie, powiedział im: „Nie martwcie się teraz i nie wyrzucajcie sobie, że mnie tutaj sprzedaliście, gdyż Bóg posłał mnie, przed wami, aby zachować was przy życiu” (1 Mojż. 45,5). Mimo doznanych cierpień spojrzał na swoje życie z Bożej perspektywy i był Mu za to wdzięczny.

Na początku Izraelitom dobrze powodziło się w Egipcie. Jednak później stali się ciężko pracującymi niewolnikami. Zatracili poczucie Bożego wybrania i swego przeznaczenia. Obietnice dane Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi zostały zapomniane. W okresie ucisku ich jedynym pragnieniem było ulżenie w ciężkiej pracy, a nawet wydostanie się z Egiptu. Bóg usłyszał to ich wołanie o wolność i wyprowadził z tego kraju. Ale czy byli świadomi tego, kim są? Bardziej przejmowali się swoimi doraźnymi potrzebami niż pragnieniem wejścia do Ziemi Obiecanej, o której Mojżesz stale im przypominał. Choć byli świadkami wielu cudów, to gdy zabrakło wody, byli gotowi nawet ukamienować Mojżesza, swego przywódcę (2 Mojż. 17,4). Dlatego dopiero ich drugie pokolenie mogło do niej wejść.

A będąc już w Ziemi Obiecanej, naród ten traktował ją jak swoją własność. Nie słuchał posyłanych przez Boga proroków, nie realizował Jego misji w tym kraju i nie zauważał swego wielkiego powołania wobec innych narodów. Zamiast stać się kapłanem dla wszystkich ludzi świata, zawłaszczył sobie świątynię, która miała stać się „domem modlitwy dla wszystkich ludów” (Izaj. 56,7). Na jej teren pod groźbą śmierci nie mógł wejść żaden poganin. To smutny obraz Izraela jako misjonarza wszystkich narodów! A przecież przez proroka Izajasza Bóg powiedział: „Ty jesteś moim sługą, Izraelu, przez ciebie się rozsławię… to zbyt mało, że jesteś Moim sługą… dlatego ustanawiam cię światłością narodów, abyś był Moim zbawieniem aż po krańce ziemi… Narody pójdą do twojego światła i królowie do twego wschodzącego blasku” (Izaj. 49,3.6; 60,3). Jednak wąski nacjonalizm, a nawet wrogość wobec innych narodów, o czym świadczy księga Jonasza, zaślepiły naród wybrany, który zawłaszczył sobie Boga i przez to zatracił poczucie swego powołania. Miał być kanałem Jego błogosławieństwa dla innych. Jego wizja była wąska, ograniczona, egoistyczna. Nie odpowiadała ona Bożym oczekiwaniom i wymaganiom. Izrael oczekiwał raczej na króla, który wyzwoliłby go z rzymskiej niewoli i przywrócił chwałę czasów Dawida, ale nie takiego, który stałby się błogosławieństwem dla całego świata. Oczekiwał na Mesjasza dla własnych, narodowych korzyści.

Postawa Jezusa wobec innych narodowości

Jakże często Jezus przełamywał te narodowe i religijne stereotypy, chwaląc wiarę ludzi pochodzących spoza grona wybranego narodu. Kiedyś rzymski setnik, poganin, poprosił, aby Jezus na odległość swoim słowem uzdrowił jego sługę. „Gdy Jezus to usłyszał, zdumiał się i powiedział do tych, którzy Mu towarzyszyli: Zapewniam was, u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary” (Mat. 8,10). A przy innej okazji publicznie oświadczył: „Za dni Eliasza, kiedy przez trzy i pół roku zamknięte było niebo, a całą ziemię dotknął wielki głód, wiele wdów było w Izraelu, ale do żadnej z nich nie został posłany Eliasz, tylko do wdowy z Sarepty koło Sydonu. I wielu było trędowatych w Izraelu za czasów proroka Elizeusza, ale żaden nie doznał oczyszczenia, tylko Naaman Syryjczyk. Gdy usłyszeli to wszyscy obecni, zawrzeli gniewem” (Łuk. 4,25-28). Ich narodowa religijność została publicznie poniżona, stąd taka ich złość! A przy innej okazji za wzór miłosierdzia i wdzięczności postawił Samarytanina (Łuk. 10,33; 17,16), którym Żydzi pogardzali.

Wraz ze swoimi uczniami Jezus przekraczał granice państwa, udając się na tereny Syrofenicji (Mar. 7,28) czy do krainy Gerazeńczyków (Mar. 5,1). Gdy tylko dwa dni przebywał w samarytańskim mieście Sychar, wielu jego mieszkańców uwierzyło, „że On jest prawdziwie Zbawicielem świata” (Jan 4,42). Dlatego odchodząc z tej ziemi nakazał swoim uczniom: „Idźcie na cały świat i głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mar. 16,15). Jak trudno było nawet Jego naśladowcom wychodzić poza przekonania i zwyczaje żydowskie! Nie jest łatwo Bożej, szerokiej wizji, ogarniającej cały świat, przebić się do ograniczonego ludzkiego umysłu. Nawet umysłu odrodzonego przez Bożego Ducha Świętego. Jakże trudno jest mu spojrzeć na świat z Bożej perspektywy, Bożymi oczami.

Jak Kościół wypełnia Boże powołanie?

Po swoim nawróceniu, Saul, prześladowca chrześcijan, udał się do Arabii (Gal. 1,17), by tam w samotności, z Bożą pomocą, przewartościować swoje ograniczone, narodowe przekonania religijne, wznieść się ponad religijny ekskluzywizm żydowski i spojrzeć na świat z perspektywy Jego oczekiwań. Boża uniwersalna ewangelia została mu „przekazana przez objawienie Jezusa Chrystusa” (Gal. 1,12). Dlatego głosił ją wszystkim narodom, wielkim i małym (Dz. 26,22). Patrzył na świat z Bożej perspektywy. Mimo wielu przeszkód realizował wolę swego Pana, Jezusa Chrystusa. Zapoczątkował ogólnoświatową misję, która trwa do czasów dzisiejszych.

William Carey (1761-1834), biedny szewc, naprawiając obuwie, ciągle spoglądał na wykonaną przez siebie prymitywną mapę świata, modlił się o nawrócenie tak wielu jego mieszkańców. Mimo piętrzących się trudności wyruszył w nieznane do Indii, by tam przybliżać ludziom poselstwo ewangelii. Uważał, że ewangelizacja świata należy do głównych zadań Kościoła. Był współzałożycielem pierwszego na świecie Towarzystwa Misyjnego (1792) i jego pierwszym misjonarzem. Patrzył na świat tak, jak patrzy na niego Bóg. Współczuł, litował się nad niewierzącymi w jego Pana i wyruszył w nieznane. Jego śladem poszły tysiące innych misjonarzy. Zamiast patrzeć w górę, spojrzeli oni z góry na dół. Spojrzeli na świat Bożymi oczami, z Bożej perspektywy. Chociaż może częściowo znali Boże zamiary wobec swego życia, to jednak później odkryli, tak jak Józef, Abraham i Paweł, ich szersze znaczenie. Dopiero po latach Boże zamiary dla ich życia rozkwitły jak kwiaty z pąków. To, co widzieli na początku, było szarą rzeczywistością w porównaniu z tym, co stało się później.

Tak też należy traktować wszystkich krajowych i zagranicznych misjonarzy. Jakże wiele musieli poświęcić, by dotrzeć z ewangelią do tych, którzy jej nie poznali. Zostawiali za sobą spokojne życie, a nawet swoje rodziny, by udać się na obce sobie tereny i spotkać się z ludźmi znajdującymi się w duchowej ciemności. Doświadczali sprzeciwów, zapadali na nieznane choroby, umierali. Dzieje się to również i dzisiaj. Oto młoda dziewczyna, rezygnując z dostatniego życia i własnego małżeństwa już dwadzieścia lat w Papui Nowej Gwinei zajmuje się tłumaczeniem Pisma Świętego na tamtejsze języki. Młode małżeństwo z małymi dziećmi udaje się do zupełnie obcego sobie kraju, by przez osobiste kontakty z tubylcami przedstawić im osobę Jezusa Chrystusa. Ludzie ci, patrząc na świat Bożymi oczami, widzą potrzebę opowiedzenia innym o wielkiej okazji pojednania się z prawdziwym Bogiem i otrzymaniem życia wiecznego. Trzeba wspierać te wysiłki i modlić się o wytrwałość dla krajowych i zagranicznych misjonarzy.

A jakie są nasze ograniczenia?

Jeżeli chodzi o nas, to trzeba wiedzieć, że „Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie… z Chrystusem przywrócił nas do życia… Razem z Nim też wskrzesił nas i posadził na wyżynach niebiańskich w Chrystusie Jezusie” (Ef. 2,4–6). Wskrzesił i posadził na wyżynach niebiańskich w Chrystusie Jezusie! Teraz, zamiast patrzeć do góry, możemy patrzeć z góry na dół. Patrzeć na świat i na siebie z Bożego punktu widzenia. Oddani Bogu ludzie, wierni wyznawcy Jezusa posiadają Bożą, szerszą wizję świata. Myślą Bożymi myślami, które są wyższe od naszych, ziemskich myśli (Izaj. 55,8). Zastanawiają się nad tym, jak Bóg ich widzi i ocenia, jakie są Jego zamiary wobec świata. Tym, czym prorocy byli dla Izraela, tym są oni obecnie dla świata. Chodzi jednak nie tylko o cały świat, ale też o swoje najbliższe otoczenie. Bo kto nie jest misjonarzem w swoim otoczeniu, nie będzie nim gdzie indziej. Świeca, która nie pali się w kraju, nie będzie też paliła się w Afryce czy w Azji.

My też, jak starożytni Izraelici, potrafimy zawłaszczyć sobie Boga i wszystkie Jego obietnice. Większe kościoły i małe kościółki bardzo dbają o swoje „ogródki”, nie dopuszczają do nich innych. Otaczają się wysokim murem, aby nie dopuścić do siebie inaczej wierzących. I starają się nie wstępować na teren innych, gdyż uważają to za grzech. Hermetycznie zamknięte wspólnoty kościelne widać nie do końca odczytały nakaz Jezusa, aby „idąc na cały świat, głosić ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mar. 16,15). A przede wszystkim głosić swoim najbliższym, krewnym, sąsiadom. Dlatego nie wypełniają one woli swego Pana, stąd z czasem karłowacieją i zamierają.

Choć jesteśmy ludźmi wierzącymi, nadal pozostajemy egocentrykami. Zbyt często koncentrujemy się na sobie samych. Na rozbudowie swoich budynków kościelnych, na dobrym funkcjonowaniu swego zboru, cichym i spokojnym życiu. To dobrze, ale jest to tylko droga do celu, do wypełniania swego powołania w tym świecie. Wystarczy czasem posłuchać głośnych modlitw w Kościele. Stale słychać: Boże błogosław nam, daj nam, pomóż nam, chroń nas itp. Uważamy, że Bóg jak kelner zawsze jest do naszych usług. Jakże często wieczność przegrywa z doczesnością, a wartości duchowe z materialnymi. Niektórzy nawet dosyć szczelnie – jak Izraelici - odgrodzili się od otaczającego ich świata, jedynie dziękując Bogu za swoje wybranie. A wokół tak wielu niewierzących i agnostyków! A jeszcze więcej formalnie należących do jakiejś denominacji wyznaniowej, ale zupełnie obojętnych na sprawy życia duchowego. Dla nich ono nie istnieje. Jest tylko to, co jest tu i teraz. W biblijnym znaczeniu są to ludzie martwi duchowo, martwi dla Boga.

Czy poczuwamy się do odpowiedzialności za niesienie świadectwa o zbawieniu swoim najbliższym? Czy dzisiejszy Kościół dobrze wykonuje posłannictwo Pana Jezusa? Czy patrzy na świat Bożymi oczami miłości? Duchowa dojrzałość to patrzenie na siebie i cały świat z góry, z Bożej, szerokiej perspektywy. W czasach dzisiejszych, korzystając z internetu i telewizji, dowiadujemy się i widzimy, co się dzieje na świecie. A dzieje się ciekawie, ale i niebezpiecznie. Kościół zmaga się z wieloma trudnościami, ale mimo prześladowań rozwija się i wzrasta. Tysiące naszych braci i sióstr w Chrystusie ginie śmiercią męczeńską, inni są wypędzani ze swoich domów. Wielu, narażając swoje życie, emigruje do innych krajów. Czy ktoś opowie im o potrzebie zbawczej wiary w Pana Jezusa? Nasz kraj, szczycący się długoletnim chrześcijaństwem, zamknął przed nimi swoje granice.

Co się dzieje z naszym światem? Wszędzie są niepokoje. Ludzie buntują się przeciw swojej władzy, wielkie susze są przyczyną pożarów, a burze i ulewy niszczą zabudowania i uprawy. Zjawiska te nasilają się coraz bardziej. A przy tym raptem wybuchła epidemia, która ogarnęła cały świat. Dotąd uważano, że z chorobami to już dajemy sobie radę. A jednak tak nie jest. Czy potrafimy odczytywać te znaki czasów, spojrzeć na świat z Bożej perspektywy? Pan Jezus powiedział: „A gdy się to zacznie (dziać), umocnijcie się i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łuk. 21,28).