Teologia zna dwa podstawowe pojęcia: ortodoksja i ortopraksja, które mówią o tym, co jest ważne dla Kościoła. Pierwsze dotyczy prawowierności, czyli wyznawania właściwej doktryny, drugie dotyczy właściwego postępowania, dosł. właściwej praktyki. Nie są one sobie przeciwstawne, przeciwnie – uzupełniają się. A jednak z jakiegoś powodu, wielokrotnie Kościołowi się rozjeżdżały. Silna była pokusa, aby skupić się na pierwszym kosztem drugiego. Dziś czasem zdarza się sytuacja odwrotna: zasada, aby machnąć ręką na doktrynę i trzymać się właściwego postępowania, szczególnie dotyczy to tzw. nurtów postępowych.
Tymczasem jedno nie może istnieć bez drugiego. Nie możemy więc machnąć ręką na doktrynę, ale nie możemy też ignorować postępowania. Potrzebujemy równowagi. Ona nas chroni. Ortopraksja przed zbytnią surowością w pilnowaniu zasad wiary (ktoś powie: czy można tu być zbyt surowym? - to temat na inną okazję). Ortodoksja zaś chroni nas przed zbytnim skupieniem się na życiu kosztem fundamentaliów (i znowu pojawi się pytanie: czy można za bardzo skupiać się na życiu w znaczeniu postępowania?).
Ale dobrze, podam dwa przykłady, po jednym na każdą sytuację: donatyzm w IV w. skupił się na traktowaniu odstępców, tych, którzy stchórzyli wobec prześladowań. Walka donatystów z Kościołem oficjalnym trwała aż do inwazji arabskiej na Północną Afrykę w VII w. Z kolei w V i VI w. ortodoksja tak zacięcie walczyła z monofizytami (formalnie herezją dotyczącą natur Chrystusa – boskiej i ludzkiej), że niektórzy oceniają, iż za sprawą Kościoła ortodoksyjnego zginęło więcej monofizytów, niż wszystkich chrześcijan podczas trzech wieków prześladowań rzymskich. W obu przypadkach skutki dla chrześcijaństwa były opłakane i praktycznie do dziś się z nimi zmagamy.
Powtórzę - Kościół potrzebuje obydwu filarów: ortodoksji i ortopraksji. Wtedy stoi mocno. O wzmacnianiu pierwszego filaru nie ma potrzeby mówić, bo nikt go nie osłabia – przynajmniej w naszym środowisku tego nie widać. Gorzej z tym drugim. Czasem ginie nam z pola widzenia. Dlatego cieszę się, że mogę dziś o tym powiedzieć.
Hasło przewodnie naszej Krajowej Konferencji Kościoła wzięte jest z Listu Pawła do Rzymian: Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie (Rz 12:14). Sama konstrukcja Listu do Rzymian świetnie ilustruję tę zasadę. W pierwszej jego części Paweł skupia się na doktrynie (1-11), a w drugiej (12-16) na praktyce życie chrześcijańskiego. Dobrze jest wracać do etyki. Szczególnie w czasach, które nasze poglądy etyczne wystawiają na różne pokusy, zmieniając stare kody kulturowe – i te biblijne, i pozostałe.
Słynny psychiatra Norman Doidge pisze: „Ktoś może powiedzieć, że temu pokoleniu, któremu jego ideologiczni przywódcy w nieskończoność powtarzali o prawach, prawach i jeszcze raz prawach, jakie im przysługują, nie spodoba się pogląd, jakoby miało im wyjść na dobre, gdyby zamiast tego zaakceptowali odpowiedzialność”.[1] I dodaje: „Aby to osiągnąć, konieczne jest, jak wspomniałem, udanie się w nieznane (…) …te ideały są gdzieś tam, nad tobą, powyżej ciebie – i nie zawsze uda ci się ich dosięgnąć”. Dzisiejszy świat ma dla nas odwrotną receptę: jeśli ktoś nie daje rady, zróbmy wszystko, aby dał. Ale nie pomagając mu pokonać słabości, tylko odwrotnie – obniżając wymagania.
Ta myśl jest naszym punktem wyjścia. Żyjemy w czasach obniżania wymagań. Tak jest wszędzie: w szkole, w rodzinie, w polityce, w biznesie. Nie wymagamy zbyt wiele. Także w Kościele. Pamiętam wiele lat temu, w zborze, w którym byłem wówczas pastorem, przygotowywaliśmy się do wyborów do rady zboru i jako kryterium chcieliśmy przyjąć wymogi, które podaje Paweł w I Liście do Tymoteusza 3: Biskup zaś ma być nienaganny... itd. Próbowaliście kiedyś?
Zastanawiam się co poszło nie tak, że we współczesnych zborach amerykańskich odsetek rozwodów nie jest wcale niższy niż w społeczeństwie? Nie wiem, jak jest w polskich zborach, bo nikt tego nie badał. Mam nadzieję, że jest wyraźnie lepiej.
W związku z tym, zastanawiam się jak często i jak wiele nauczamy na temat moralności? Jak często odwołujemy się do nauczania etycznego Biblii? Nie oskarżam – pytam. Nie twierdzę, że nikt tego nie robi – głośno myślę. Wiem, że poruszanie tematów moralnych jest bardzo niezręczne w czasach, kiedy wszyscy są niezwykle wrażliwi na punkcie swojej prywatności. Taką mamy kulturę w naszym świecie zachodniej cywilizacji. Kulturę chronienia prywatności. Niektóre Kościoły wręcz odchodzą od formalnego członkostwa, aby uniknąć problemów tego rodzaju.
Tyle na temat pkt. 1: Nie poddawajmy się kulturze obniżonych wymagań i niestosowności poruszania tematyki moralnej.
A teraz przejdźmy do tej konkretnej sytuacji, do której odnosi się Paweł w Rz 12. Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie (Rz 12:14). Zacznijmy od postawienia pytania: do kogo mówi Paweł i do czego się odnosi? Odpowiedź jest dość oczywista: mówi do chrześcijan na temat ich stosunku do niewierzących, którzy ich prześladują. Znamy powiedzenia: „wet za wet”, albo „odpłacić pięknym za nadobne”. Obydwa oznaczają tyle co „oko za oko, ząb za ząb”, czyli dotyczą odpłaty, zemsty. Co ciekawe, to pierwsze powiedzenie miało kiedyś pozytywne konotacje, oznaczało bowiem dać komuś prezent w zamian za prezent.
Tak działa świat. Zupełnie inaczej działa świat Królestwa Bożego. Wielokrotnie jesteśmy wzywani w Biblii, abyśmy nie byli tacy sami jak niewierzący (nie bądźcie jak obłudnicy; nie bądźcie do nich podobni; nie upodabniajcie się do tego świata). Na tym polega cała biblijna idea świętości – bądź inny ((20) W wielkim zaś domu są nie tylko naczynia złote i srebrne, ale też drewniane i gliniane; jedne służą do celów zaszczytnych, a drugie pospolitych. (21) Jeśli tedy kto siebie czystym zachowa od tych rzeczy pospolitych, będzie naczyniem do celów zaszczytnych, poświęconym i przydatnym dla Pana, nadającym się do wszelkiego dzieła dobrego - 2 Tm 2:20-21).
Idea bycia innym jest bardzo ważna dla biblijnego określania tożsamości dzieci Bożych. Niestety na przestrzeni wieków wypaczano ją w ten sposób, że skupiano się na rzeczach drugo- i trzeciorzędnych – dotyczących ubioru, rozrywek, zamiast skupić się na tym, co kluczowe: bardzo wysokim poziomie moralności. Właśnie temu Jezus poświęcił większość swego Kazania na Górze.
Nasz pkt 2. mówi więc: Wyróżniaj się od niewierzącego świata wysokim poziomem moralności i posiadaniem biblijnego kodeksu etycznego.
Co to oznacza w praktyce? Niestosowanie tych samych zasad, jakie ktoś stosuje wobec nas – o ile kłócą się z Bożym porządkiem (zasada „wet za wet” na pewno). Warto też pamiętać o złotej zasadzie Jezusa: A jak chcecie, aby ludzie wam czynili, czyńcie im tak samo i wy (Łk 6:31) – co w wersji popularnej brzmi: nie czyń drugiemu co tobie niemiłe. Stosowanie zaś Bożych zasad polega na tym, żeby chcieć dobra a nie zła dla tych, których nie lubimy. Czy dla przeciwników – różnego rodzaju. Zróbmy mały test. Czy chcielibyśmy, aby ktoś, kto narobił nam zła nawrócił się? Czy też wolelibyśmy oglądać go w piekle? Sformułowanie „błogosławcie” w tłumaczeniu EIB brzmi: „Dobrze życzcie”.
Aby było to możliwe, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: czy ważniejsza jest dla mnie moja krzywda (i odpłata za nią), czy może ważniejsze jest dobro złego człowieka. Dobro polegające na tym, że chcielibyśmy, aby zło go opuściło. Nie mówimy o nagrodzie za zło. Mówimy o uratowaniu kogoś od zła. Jeśli myślimy o odpłacie, szukamy swego, ale kiedy w to miejsce wstawimy myślenie o błogosławieństwie dla kogoś – szukamy Bożego Królestwa. Szukamy okazji, aby Boże zasady triumfowały, nie ludzkie. A co by to znaczyło odnośnie wierzących? Kiedy prześladują nas inni wierzący? Np. mówią o nas złe rzeczy, intrygują przeciwko nam – takie rzeczy się zdarzają. Nie powinny, ale się zdarzają. Problem w tej sytuacji polega na tym, że zasadniczo wszyscy wiemy, co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji, czyli błogosławić, a nie przeklinać, a jednak nie zawsze, nie wszyscy tak robimy. Dlaczego?
Za mocno nasiąknęliśmy atmosferą świata, jego zasadami, zamiast zasadami Królestwa Bożego? Być może. Jesteśmy zbyt dumni, aby puścić to komuś płazem? Nie ufamy Bogu, że On sam lepiej to załatwi, wolimy wziąć sprawy w swoje ręce? A może zwyczajnie nie chcemy, aby ktoś odcierpiał i dopiero wtedy... Słowo przeklinać, gr. kataraomai, to po prostu rzucać na kogoś klątwę, skazywać (na coś złego), złorzeczyć komuś, przywoływać zło na kogoś. Dziś te określenia brzmią dla nas dość bajkowo, nierealnie, ale kiedyś ludzie traktowali je bardzo poważnie. Wierzyli w to i bali się tego. W istocie klątwa to potężna broń, nawet jeśli już nie rozumiemy jej działania, albo wręcz w nie nie wierzymy. I nawet jeśli uznajemy to za kulturowy przeżytek (dla mnie nie) – pamiętajmy o tym, że Biblia wzywa nas do tego, aby nie szukać złego dla innych i nie życzyć nikomu źle.
Pkt 3. mówi: Nie życz nikomu źle, nie szukaj odpłaty.
To dopiero połowa – nie czynić źle. I to, być może, ta łatwiejsza. Przed nami druga – ta pozytywna. Błogosławcie! Mówiłem, że przekleństwo to potężna broń. Ale błogosławienie jest bronią jeszcze potężniejszą. Dlaczego mamy tak postępować? Najprościej odpowiedzieć: Bo tak trzeba – OK, ale to niewielu przekonuje. Bo to dobre da nas – już lepiej. Mam z tego korzyść. Jaką? Dobro chroni przed złem. Jakie to banalne! Ale gdyby się zastanowić… Zawsze mamy dwie możliwości: używać broni z arsenału tego świata, albo z Królestwa Bożego. Dlaczego błogosławienie chroni nas przed złem? Robi to na dwa sposoby.
Pierwszy jest taki, że zło nas nie niszczy. Zemsta jest niszczycielska. A nawet nie tylko sama zemsta. Już samo pielęgnowanie krzywdy i urazy wewnętrznie nas rozbija. Im dłużej pielęgnujesz poczucie krzywdy, tym mocniej ono cię przemienia. Oczywiście w sposób negatywny. Jakby wraz z upływem czasu, zajmowało coraz to nowe obszary naszego ciała. Jak gnijące jabłko. Zaczyna się od malutkiej brązowej kropki. Jeśli nie spostrzeżemy się w porę, trzeba wyciąć spory kawał dobrego wcześniej jabłka. Jeśli nadal nie zauważymy – całe jabłko będzie do niczego. Tak właśnie wygląda karmienie się złymi emocjami.
Po drugie, błogosławienie sprawia, że zamiast otwierać się na zło, otwieramy się na dobro. Zamiast skupiać się na krzywdzie, skupiamy się na Bożej dobroci. Bo krzywda nas pochłania – dosłownie i w przenośni. Ale dobroć – jeszcze bardziej. To zasada zastępowania. Jeśli zło zastąpisz dobrem – skupiając się na tym drugim – poddajesz się Bożej przemianie. Poddajesz się temu, co Bóg może zrobić z twoim życiem. W pierwszym przypadku też ktoś bardzo chętnie się twoim życiem zajmie. Robi to bardzo sprawnie od czasu niesławnego spotkania pod drzewem w Edenie. Inaczej mówiąc – możemy postępować tak, jak świat postępuje. Czym będziemy się wówczas od nich różnić? Lepszą teologią? A kogo to obchodzi? Ale tu nawet nie o to chodzi. Ważniejsze jest coś innego – Boża zasada nas chroni. A nawet więcej – przemienia ku dobremu.
Punkt 4. uczy nas: Życz wrogowi dobrze, a skończysz dobrze.
Dlaczego tak nie postępujemy? A przynajmniej nie tak często jak powinniśmy? Z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów, w naszych czasach dominuje postawa negatywna, zamiast pozytywnej. Co mam na myśli? Walczymy z kimś, zamiast walczyć o kogoś. Ja tez nie jestem od tego wolny, choć mam nadzieję, że teraz już trochę mniej to wyrażam.
Zobrazuję to przykładem z wojny kulturowej, jaka toczy się na naszych oczach, a często z naszym udziałem. I front tej wojny, o dziwo, przecina w poprzek także nasze kościoły. Z jednej strony okopani zwolennicy postępowego chrześcijaństwa i postępowego świata – z drugiej strony obrońcy starego porządku. Nie wnikam w istotę sporu – nie mamy na to dość czasu - chodzi mi o motywacje: czy bardziej zależy nam na pokonaniu przeciwnika, czy na znalezieniu wyjścia z sytuacji? A także – czy chodzi nam o ocalenie/obalenie starego porządku czy o uratowanie człowieka? Innymi słowy, w sporze tym – mam takie wrażenie, choć mogę się mylić – częściej może chodzić o ocalenie swojego świata doczesności, niż o rozszerzanie Bożego panowania. Dlatego musimy uważać, żeby nie walczyć o nieswoje królestwo – bo tym prawdziwie naszym jest Królestwo Boże, a tym drugim – królestwo człowieka. Z całym jego światem wartości, celów i dążeń.
Naszym powołaniem jest zabieganie o Królestwo Boże. Dlatego powinniśmy się odwoływać do metod i zasad Królestwa. A one mówią wyraźnie: błogosławcie, a nie przeklinajcie. Mamy chcieć dobra, a nie zła dla tych, których nie lubimy – z jakiegoś powodu. Dla przeciwników – różnego rodzaju.
Punkt 5 zadaje nam pytanie: O czyje królestwo walczysz?
Dlatego, że takie są Boże zasady - nie pozyskujemy ludzi agresją, ale miłością (to nie naiwność: pomsta należy do Boga, zło z całą pewnością zostanie ukarane). Mamy być inni niż świat. To niemożliwe po ludzku, tylko nowe życie daje taka moc. Dlaczego cały ten wywód może brzmieć w naszych uszach nierealistycznie? Boimy się wyjścia na głupków. Tego, że zostaniemy ograni przez naszą miękkość i naiwność. Ale do czego wzywa Paweł? Czego uczy nas cała Biblia? Teraz kilka chwil poświęcimy przypomnieniu sobie tych zasad. One pojawiają się kilkakrotnie w NT. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12:21). A Ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5:44).
Te dwa stwierdzenia (jest ich więcej) autorstwa Pawła i samego Jezusa są częścią większej całości. (45) abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebie, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. (46) Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? (47) A jeślibyście pozdrawiali tylko braci waszych, cóż osobliwego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? (48) Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest (Mt 5).
Nauczanie Jezusa (tu i gdzie indziej, już o tym mówiliśmy) ewidentnie zmierza do jednego punktu: nasza postawa ma być kontrastowo inna niż postawa tego świata. Inaczej to nie ma sensu. Nie mamy być trochę lepsi. Mamy być radykalnie inni. Punktem odniesienia nie jest dla nas współczesny świat i jego kultura, ale to jaki jest Bóg. Oczywiście postępowe chrześcijaństwo przykrywa Boga na swój obraz i podobieństwo (nie dalej jak wczoraj czytałem, jak ktoś pisze: „Bóg nikogo nie potępia!”. A to nowina! Dlatego nie chodzi o to, że mamy być tacy, jak w wyobrażeniach współczesnej kultury humanistyczno-chrześcijańskiej, ale mamy być tacy, jaki jest Bóg w swoim Słowie, które jest niezmienne.
A teraz słowa Pawła: (17) Nikomu złem za złe nie oddawajcie, starajcie się o to, co jest dobre w oczach wszystkich ludzi. (18) Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie. (19) Najmilsi! Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu, albowiem napisano: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę, mówi Pan. (20) Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie, napój go; bo czyniąc to, węgle rozżarzone zgarniesz na jego głowę. (21) Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12).
To jakby praktyczna aplikacja tamtego wskazania. Nie będziemy analizować całej tej wypowiedzi. Chcę zwrócić naszą uwagę tylko na dwie kwestie: Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu – Ale jak to? Czy mamy zgadzać się na wszystko? Nie, oddać to Bogu. To trudne, ale zbawcze. Zemsta jest niszcząca, pozbawia niewinności. „Zemsta może złamać ducha człowieka, a uprzejmość może skruszyć jego serce”.
I kwestia druga: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj. Przez uciekanie się do zemsty, sami zostajemy pokonani przez zło. Ma być odwrotnie. Booker Washington, amerykański działacz polityczny, urodzony jako niewolnik, powiedział: „Nie pozwolę, by ktokolwiek wzbudzając we mnie nienawiść, mógł mnie w ten sposób poniżyć”. Czy to, co napisał Paweł jest możliwe? Tak, kiedy uwzględnić naukę o usprawiedliwieniu, zbawieniu przez Chrystusa i mocy Ducha Świętego. Dobro zwycięża – tak kończy się ta książka, którą nazywamy Biblią. Nasz problem jest taki, że nie chcemy czekać. Wolimy brać sprawy w swoje ręce. A Bóg mówi: poczekaj na mnie. Nie stracisz na tym. Zobacz jak ja sobie z tym poradzę. Ciebie to zniszczy, Mnie nie.
W punkcie 6. dowiadujemy się, że Lepiej jest poczekać na Boga zamiast brać sprawy w swoje ręce.
I już całkiem na koniec.
Zachowanie posłuszeństwa temu przykazaniu jest możliwe dla tych, którzy przestali dawać się kształtować na wzór tego (złego) czasu czy świata i wciąż pozwalają się przemieniać poprzez odnowienie swojego umysłu (12:2). Tu znajdziemy klucz do zdolności przyjmowania takiej postawy: A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe
To temat na cały wykład. Tym razem bardzo krótko: musimy zacząć od tego, że nasz umysł musi zostać przemieniony przez Boga; całkowicie wyczyszczony z wpływów kultury tego świata (nie na zasadzie odrzucenia wszystkiego, ale poddania weryfikacji i kontroli Bożego systemu wartości) i wypełniony na nowo wpływem Bożego dobra i całkowicie poddany temu wpływowi. Jeśli tego nie zrobimy, wszystkie nasze deklaracje, chęci, pragnienia niewiele się będą różniły od programów i dążeń „naprawiaczy świata” – może i będą lepsze, ale ich skuteczność będzie podobnie mała.
Punkt 7., finał: Poddaj się – i wciąż poddawaj – całkowitej, Bożej przemianie twojego umysłu.
Amen.
[1] Przedmowa do książki Jordana B. Petersona, 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos, Wrocław 2018, s. 23.