Filipian 4:17 "Nie żebym oczekiwał daru, ale oczekuję plonu, który obficie będzie zaliczony na wasze dobro".
Szukając właściwego podejścia do finansowania misji należy chyba zacząć od najbardziej podstawowej teologicznej prawdy: misja jest Boża, tzn. należy do Boga, wychodzi od Boga i jest prowadzona przez Boga. To Bóg Sam poczynił kroki w kierunku człowieka, a następnie rozpoczął misję, czyli „posyłanie”. Posyłał proroków, Syna, razem z Synem Ducha, przez Syna: apostołów, uczniów i Kościół. W takiej perspektywie, jedną z prawd, które przyswoiliśmy sobie w naszej osobistej misyjnej karierze było, że „jeżeli Bóg zamawia jakąś pracę (czyli posyła), to i płaci”. I to bez zbędnego szumu, reklamy i emocjonalnych wezwań; wystarczy uczciwe dzielenie się z innymi tym, do czego Bóg nas powołuje. Tak więc wszystko wypływa z Niego i tylko Bogu chwała! Jednak Bóg jest ekstrawertykiem, który uwielbia angażować w swoją pracę innych, nawet gdyby mógł zrobić coś Sam, dużo szybciej i efektywniej. Co więcej, nie wybiera tych najlepszych i nie poleca im wykonywania zadań specjalnych, ale lubi łączyć ludzi w grupy, tworzyć zależności (w zdrowym tego słowa znaczeniu) i budować złożone organizmy. Przypatrzmy się zatem temu w Biblii i we współczesnym życiu.
Myślę, że apostoł Paweł w Liście do Filipian opisuje to najlepiej; Filipian 4:10-20 pokazuje nam właściwe postawy. Misjonarza gotowego żyć w „biedzie i dostatku”, cieszącego się jednak z tego, że kościół w Filippi zatroszczył się o jego materialne potrzeby, i to nie jednokrotnie, ale i raz, i drugi, i w oczywisty sposób, trzeci! Paweł nazywa to „pięknym postępkiem”, który go „uradował”. Ich finansowa troska to „przyjemna wonność”, „ofiara podobająca się Bogu”. Oczywiste są tu nawiązania do rytualnego życia Starego Testamentu, codziennych ofiar z kadzidła. Co więcej, nie jest to „dar”, który Filipianie „łaskawie” dają Pawłowi. Jest to „owoc/plon zasilający ICH konto”! Dzisiejszy świat daje nam właściwą ilustrację: chcesz zrobić przelew na swoje konto u Boga, przekaż je na misję! We właściwym czasie, miejscu i formie (niekoniecznie finansowej) otrzymasz zwrot z odsetkami! Tak więc, i dzisiaj, głównym modelem wspierania misji jest ofiarność kościoła.
Innym możliwym sposobem finansowania misji są tzw. misje „szyjących namioty”. Nazwa ta pochodzi znowu od apostoła Pawła, który, kiedy istniały takie możliwości, utrzymywał się z pracy własnych rąk, szyjąc namioty (Dz. Ap. 18:3). Nie zawsze jest to jednak możliwe, a nawet wskazane. Paweł, kiedy mógł przestać to robić i zająć się nauczaniem, przestał (Dz. Ap. 18:5). Dzisiaj sytuacja ekonomiczna wielu krajów nie pozwala na utrzymywanie się tam z pracy. W innych krajach sytuacja prawno-migracyjna może nie pozwalać na pracę, jeszcze w innych miejscach, sama praca misyjna jest tak wymagająca, że nie ma już czasu na pracę zarobkową. Jest to więc model, który można traktować jako alternatywny, choć jeżeli wybór tego modelu jest motywowany głównie „niezależnością od kościoła”, to może nie być to właściwa motywacja. W naszym życiu i praktyce było „hybrydowo”, głównym źródłem bożej troski była ofiarność kościoła, ale czasami Bóg otwierał i inne możliwości, takie jak np. praca na uniwersytecie, tłumaczenie książek i inne dorywcze zajęcia.
Spójrzmy na dawanie od strony praktycznej. Komu dawać? Ile dawać? Jak dawać?
Zacznijmy od: „komu dawać”. Wbrew pozorom nie jest to łatwe pytanie; istnieje wiele służb, organizacji, ludzi, którzy funkcjonują na zasadzie bycia wspieranym finansowo przez kościoły oraz indywidualnych wierzących. Nie ma na to pytanie jednoznacznych odpowiedzi, ale myślę, że potrzebujemy wskazówek i mądrości, aby dawać właściwie. Krąży wiele historii o nieuczciwych „usługujących” i nie jest to jedynie problem naszych czasów (np. 2 Kor 11:12-13 opisuje takich właśnie ludzi). Wiele książek napisano również o niewłaściwym pomaganiu, kiedy to tzw. pomoc powoduje więcej problemów niż faktycznej pomocy lub jest nadużywana i staje się bardziej źródłem utrzymania lub nawet bogacenia się niż pomocą humanitarną (Polecam na przykład: Linda Polman „Karawana Kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej”. Wyd. Czarne, Wołowiec 2011 lub dla czytających po angielsku: Steve Corbett and Brian Fikkert „When helping hurts. How to alleviate poverty without hurting the poor… and yourself” oraz „Kiedy pomoc jest szkodą. Jak walczyć z ubóstwem nie szkodząc biednym… i sobie”. Moody Publishers, 2012). Jak nie popełnić błędu? Trudno stworzyć jednoznaczny test, istnieją jednak biblijne i zdroworozsądkowe wskazówki.
Po pierwsze do finansowego wspierania szukajmy ludzi wypróbowanych. Wypróbowanych, czyli jakich? Kiedy apostoł Paweł poleca np. Tymoteusza jako wypróbowanego człowieka, charakteryzuje go takimi słowami: „wszyscy troszczą się o swoje, a nie o to, co Jezusa Chrystusa” (Fil. 2:21). Pytaniem więc jest, czy człowiek troszczy się o kościół (to, co Jezusa Chrystusa), nie w sensie instytucji, ale ludzi? Czy dał się poznać od tej strony w wiernej pracy dla innych? Najlepiej zanim jeszcze postanowił „troszczyć się” o tych odległych jako misjonarz. Również w kwestii wypróbowania: kiedy apostoł Paweł chce zwrócić uwagę na swoje kwalifikacje jako apostoła i misjonarza, zwraca uwagę... na koszty, które w związku z tą pracą ponosi: trudy podróży, wypadki, niebezpieczeństwa i wyrzeczenia, np. 2 Kor 11:22-28. Mówiąc krótko i dosadnie: czy ludzie, których chcemy wspierać, faktycznie płacą cenę za swoją służbę, czy raczej mają tendencję do „ustawienia się” w tym życiu. Oczywiście nie należy tu sądzić z pozoru. Dla wielu praca misjonarska kojarzy się ze swego rodzaju turystyką: mieszka się w egzotycznym kraju i jeździ na słoniach czy wielbłądach. Wymagane jest tu głębsze spojrzenie i zrozumienie, czym jest mieszkanie w innej kulturze, które (należy to mocno podkreślić) diametralnie różni się od odwiedzania jakiegoś kraju na krótki czas. Szczególnie ostrożnym należy być w przypadku coraz bardziej popularnej „misjonarskiej turystyki”, polegającej na częstych wyjazdach na krótki czas w celu „głoszenia ewangelii”. Ten rodzaj służby ma swoje miejsce w pracy misyjnej, ale wymaga dużo większej odpowiedzialności, doświadczenia i zależności od lokalnych kościołów i długoterminowych misjonarzy.
Po drugie, czy ludzie ci zostali „posłani” przez kościół? Kościół w sensie lokalnej wspólnoty; ludzi, którzy znają i wspierają tych, których posyłają, a posłani są przed nimi odpowiedzialni. Czy ktoś „za tym stoi”, wspiera swoim autorytetem? Znowu dobrym biblijnym przykładem są apostołowie Paweł i Barnaba (Dz. Ap. 13:11-2), których przez posłuszeństwo głosowi Ducha Świętego posłano z Antiochii, i którzy przed zborem w Antiochii czuli się odpowiedzialni (Dz. Ap. 14:26-27). Współcześnie wszelkie wiarygodne organizacje misyjne wymagają od swoich misjonarzy rekomendacji oraz posłania przez ich lokalne kościoły.
Po trzecie, i tu wchodzimy również w sferę pracy humanitarnej, doświadczeni misjonarze wiedzą, że skuteczność tak głoszenia ewangelii, jak i pomagania rośnie wprost proporcjonalnie do znajomości lokalnej kultury! Znajomość kultury nie bierze się „znikąd”, jest zależna od przygotowania, znajomości języka oraz czasu spędzonego z ludźmi. Nie znając miejscowej kultury i uwarunkowań można częściej zrobić krzywdę niż pomóc, nie wspominając o tym, że łatwo zostać również po prostu oszukanym. Możemy łatwo stworzyć niezdrowe zależności, niesamodzielność lub po prostu wydać Boże środki na coś zupełnie bezużytecznego (nie tak odległe są czasy, gdy w piwnicach naszych kościołów gniły stosy wydrukowanych materiałów, na które ktoś zebrał pieniądze, a okazały się zupełnie bezużyteczne w naszych warunkach). Dlatego ważne jest, jak przygotowany jest kandydat na misjonarza, z kim współpracuje, czy zna lokalny język i ile czasu mieszka w danym miejscu. Naszym osobistym doświadczeniem jest, że potrzebowaliśmy zawsze około dwóch lat przebywania na miejscu, po to aby zacząć rozumieć lokalne zależności i sposób myślenia.
Kolejnym pytaniem jest „Ile dawać?” Tu odpowiedź może być znacznie prostsza: „Ile się da”! Biblia wszelkie dobre dawanie określa dwoma słowami „szczerze” i „hojnie”. Szczerze, myślę, że zawiera w sobie zrozumienie, że dajemy tyle, ile chcemy dać i czujemy się z tym komfortowo. Z jednej strony nikt nie może zmusić nas do dawania, z drugiej nie możemy dawać licząc na „zwrot”. Myślę, że choć apostoł Paweł mówi o dawaniu jako depozycie u Boga, nie należy kierować się uproszczoną zasadą „im obficiej siejesz, tym więcej zbierzesz”, tzn. choć jest ona prawdziwa, nie możemy próbować jej nadużyć „zmuszając” Boga do wypłacania nam z odsetkami, tak jak my byśmy tego chcieli. Pamiętajmy, że Bóg zna nasze serca i kieruje się naszym dobrem, więc On Sam będzie wiedział, kiedy i jak wypłacić nam nasz zainwestowany kapitał z odsetkami. Dawajmy „hojnie” czyli mając świadomość, że to Bóg zaspokaja „wszelkie nasze potrzeby” (Filipian 4:19). To, co posiadamy „w ręku”, nie jest wszystkim, do czego mamy dostęp, a nasza praca nie jest naszym sposobem na utrzymanie się. Boża troska jest tym sposobem. Jeżeli chodzi o konkrety, to osobiście uważam, że tzw. „dziesięcina” jest swego rodzaju wyznacznikiem „minimalnej hojności” i praktykowanie jej pomoże nam w duchowym wzroście. Od kiedy zostałem pastorem, w zborach, w których pracuję, sugeruję, że minimalnie 10% dochodów lokalnego zboru powinno być przeznaczone na pracę misyjną, niezwiązaną bezpośrednio ze wzrostem „naszego” zboru. Często zbory oczekują od swoich wiernych praktykowania „dziesięciny”, same więc powinny dać tego przykład.
Odpowiedź na pytanie: „jak dawać?” jest chyba najłatwiejsza, przynajmniej od strony teoretycznej, często jednak jest trudna w praktyce. Często nawet chcielibyśmy dawać, ale po prostu w natłoku życia o tym nie pamiętamy. Od czasu do czasu dajemy się porwać czyjejś płomiennej wizji i uda nam się dokonać jednorazowej większej ofiary na sprawę misji. Można to jednak zrobić lepiej. Drobne, a częste czynności stają się nawykami i rutyną, a takie właśnie rutynowe działanie jest w dawaniu najlepsze. Może coś takiego apostoł Paweł miał na myśli, zalecając Koryntianom i Galatom, aby: „niech pierwszego dnia tygodnia, każdy z was u siebie, kładzie i oszczędza to, co mu się udaje” (1 Kor 16:2), w celu zebrania daru dla wierzących w Jerozolimie. Posiadanie skarbonki i regularne drobne, lub większe, sumy odkładane na misję mogą stać się dobrym domowym lub kościelnym rytuałem, pomagającym nam pamiętać o misji, może nawet edukacyjną zabawą z naszymi dziećmi, uczącą dawania, dzielenia się i pamiętania o innych. Po napełnieniu można wspólnie zastanowić się na jaki cel zebrane środki przekazać.
Pamiętajmy, mamy być obrazem i podobieństwem Boga, Boża hojność przejawiła się w doskonały sposób w tym, że „Syna swego Jednorodzonego ludziom dał” (Ew. Jana 3:16). Bóg dał nam to co najcenniejsze, dlatego i my powinniśmy rozwijać się w dawaniu.