fbpx

Dawajmy!

Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać.

Dz 20:35

Skąd biorą się osoby dające z radością i wdzięcznością? Czy mogę kimś takim się stać? A może skąpstwo jest grzechem, którego wyplenić się nie da?

Jest to temat czasem pomijany, bo drażliwy właśnie. Z różnych powodów. Pierwszym jest narzekanie katolików na chciwość ich księży. Pomijam wątpliwość, czy zawsze uzasadnione. Samo to wystarcza, że wielu kaznodziejów i pastorów nigdy o nim nie naucza. Drugim, jest zbytnie akcentowanie tego tematu w niektórych środowiskach charyzmatycznych, w których dawanie dziesięciny wydaje się lekiem na całe zło i receptą na wszelkie błogosławieństwo, a zwłaszcza finansowe. I znów, niektórzy przywódcy naszych kościołów, zdając sobie sprawę z nadużyć takiego przedstawienia sprawy nauczają mało, jeśli w ogóle. W końcu, po trzecie, niestety czasem pastorzy nie nauczają na ten temat, bo jest to dla nich wygodne. A konkretnie, przez to nie muszą nauczać o tym, z czym sami mają problem.

Jak widzicie, żadnego z powyższych powodów nie uważam za uzasadniony. Zdrowy kościół musi nauczać o ofiarności. Musi, zarówno dlatego, że chciwość Bogu się nie podoba, jak i dlatego, że ofiarność wyraża naturę Boga w szczególny sposób. Innymi słowy: w naszej ofiarności nie chodzi wcale o pieniądze. Chodzi o serce, które daje lub nie. Gdy daje, i to daje nie z poczucia winy czy manipulacji, ale chętnie i z wdzięcznością, staje się inne. Szlachetne i święte. Gdy nie daje, choćby z najlepiej umotywowanych teologicznie powodów, albo daje tylko z poczucia winy, albo interesowności, staje się również inne – gorsze, zamknięte i egoistyczne. To prawda, że trzeba dawać mądrze i nie każdy, kto prosi, robi to z właściwych pobudek. Nawet, jeśli prosi w imieniu Jezusa Chrystusa i na służbę Bożą. Zgoda, że mamy prawo zastanawiać się na co dajemy i ile. Zgoda, może być jakiś krótki czas w którym sami potrzebujemy wsparcia. Ale nie mamy prawa dojść do wniosku, że słusznie nie dajemy. Taki wniosek z definicji jest sprzeczny z Bożym charakterem i powinien nas zmusić do refleksji nad stanem naszego serca.

Czego więc uczy nas o ofiarności ten werset?

Paweł, dawanie i Zbór w Efezie

Dzieje Ap. 20:35 to fragment nauczania apostoła Pawła do starszych z Efezu. Było to bardzo emocjonalne spotkanie. Paweł przeczuwa, że się już z nimi nie spotka: „Idę do Jerozolimy, nie wiedząc, co mnie tam spotka, prócz tego, o czym mnie Duch Święty w każdym mieście upewnia, że mnie czekają więzy i uciski” (w. 22-23). „Już nigdy nie będziecie oglądali mojego oblicza” (w. 25). Dlatego duchowo się z nimi rozlicza. Stwierdza, że „nie jest winien niczyjej krwi” (w. 26) – czyli: nie jest odpowiedzialny za odstępstwo nikogo, bowiem „nie uchylałem się od zwiastowania wam całej woli Bożej” (w. 27). Zadaniem Bożego głosiciela jest nazywać rzeczywistość w Boży sposób. Nie wahać się i wtedy, gdy istnieje ryzyko, że będzie odtrąconym, niezrozumianym, czy nawet prześladowanym. To wielkie wyzwanie dla nas dzisiaj. Całkowicie aktualne.

Paweł wie, że fałszywi nauczyciele, o innych zasadach, są bardzo blisko. Tylko czekają, aż sobie pójdzie: „Ja wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody” (w. 29). Dlatego wzywa ich, by pamiętali, że wiarygodność Jego nauki opiera się nie tylko na zgodności z Biblią (pamiętajmy, że wtedy w większości był to Stary Testament, Nowy dopiero powstawał), ale i na uczciwości jego życia. Spójności ze Słowem. Paweł przypomina im nie tylko o swoim wiernym nauczaniu przez trzy lata, ale również o swoim czystym życiu: „Srebra ani złota, ani szaty niczyjej nie pożądałem. Sami wiecie, że te oto ręce służyły zaspokojeniu moich potrzeb i tych, którzy są ze mną. W tym wszystkim pokazałem wam, że tak pracując, należy wspierać słabych i pamiętać na słowa Pana Jezusa, który sam powiedział: „Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać” (w. 33-35).

Najwyraźniej owi fałszywi nauczyciele nie tylko głosili inne nauki, ale również nie potrafili być ofiarni. Nie potrafili swoją postawą pokazać, że Ewangelia i Jezus Chrystus są warci ich poświęcenia. Wyrzeczenia się wygód, czy zwykłych życiowych potrzeb, które przecież nie są złe.

To bardzo ważne. Ofiarność nie wymaga posiadania pieniędzy.  Dawanie, zdolność poświęcenia, rezygnacji, wyraża się niezależnie od stanu naszego konta. Paweł nie miał wiele – ale mógł mieć. I dawał siebie, rezygnując z posiadania. Myślę, że to bardzo ważne, by umieć takie osoby dostrzec. Nie tylko by docenić, ale przede wszystkim, by brać z nich przykład.

Czym jest dawanie?

Dawanie jest wspaniałym świadectwem przywódców. Praktycznym świadectwem wierności Chrystusowi. Warto dodać, że im kto bogatszy, tym większe znaczenie ma jego czas – bowiem proporcjonalnie do niego pieniądze stają się coraz mniej warte.

Czym więc jest dawanie? To, po pierwsze, przeciwieństwo brania. Potrzebujemy jednego i drugiego. Oba są również błogosławieństwem. Łaskę Bożą przecież trzeba przyjąć. Jest to warunek zbawienia. Krok, którego niektórzy, ze względu na swe zarozumialstwo i fałszywe poczucie sprawczości, nie potrafią autentycznie podjąć. To dla człowieka współczesnego upokarzające, że nic w sprawie swego zbawienia uczynić nie może. I jedyne, co go może uczynić zbawionym to pokorne przyznanie się do własnej niemocy i zdanie na to, co już zostało dla niego uczynione przez Boga w Chrystusie.

Branie jest więc potrzebne. O ile nie przedstawiamy sobą postawy roszczeniowej (czyli: braku wdzięczności za okazane nam dobro), przyjmowanie darów łaski innych, korzystanie z ich życzliwości i ofiarności, otrzymywanie pomocy i błogosławieństwa ćwiczy nasz charakter. Jednak, Paweł zauważa w tym wersecie coś więcej. Konkretnie, że dawanie jest czymś bardziej korzystnym niż branie. Innymi słowy: okazywanie samemu życzliwości innym, angażowanie się dla błogosławienia innych, poświęcanie swoich ograniczonych i cennych zasobów dla osób obok nas, albo bardzo daleko, dla poprawy ich sytuacji, a nie naszej, jest czymś bardziej wartościowym niż przyjmowanie tego wszystkiego.

Dlaczego? Branie bez dawania staje się puste, egoistyczne, samolubne, wyrachowane – ostatecznie: czyni z nas osoby oziębłe, nieczułe, bez wdzięczności, nastawione na siebie i nie rozumiejące Bożej łaski. Aby docenić dawanie, samemu trzeba doświadczyć kosztów takiego działania. Zrozumieć drugą stronę. Inaczej całe życie możemy przeżyć w przekonaniu, że ci, co dają, i tak dają za mało, bo przecież mają więcej najwyraźniej niż my, więc i tak mają lepiej, a my gorzej, a to nie jest sprawiedliwe, więc powinni dać nam jeszcze więcej. Swoją drogą, bardzo często osoby dające wcale nie mają więcej. Często najbardziej ofiarni w zborze nie okazują się ci najbogatsi, ale po prostu ci, którym daje to radość – co wcale nie musi pokrywać się z zasobnością portfela. 

Patrząc na to pozytywnie, dawanie jest najgłębszym możliwym naśladowaniem Boga. Bóg oczywiście również otrzymuje (np. chwałę od nas), ale zawsze najpierw daje. I tak w Jana 3:16 czytamy, że Bóg kocha świat – i wiemy o tym z jego dawania: ofiarował (dla świata) swego Syna. W Jana 4:34 Syn daje siebie Ojcu – i to jest dla Niego najlepszym źródłem zadowolenia i spełnienia: „Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał i dokonać jego dzieła”. W Jana 13 widzimy Jezusa, który myje uczniom nogi. Mycie nóg w tamtych czasach było koniecznością – ze względu na brud ulic (znacznie bardziej różnorodny i przykry niż dzisiaj). Ktoś to musiał zrobić i był to obowiązek brzydko pachnący, zazwyczaj zlecany sługom. Jezus podejmuje się właśnie tego zadania wobec swoich uczniów i wprost stwierdza, że ma to być lekcja, którą mają oni – i my, kolejne uczniów pokolenie – zapamiętać jako przykład do naśladowania (w. 14-15). Dlaczego? Czy dlatego, że sprawia Mu przyjemność zmuszanie się do przykrych obowiązków? Czyż to nie dziwne?

Nie sądzę, że daje nam tu przykład, by zmuszać się do bezsensownego poniżania się. Raczej, pokazuje, że prawdziwy przywódca służy tym, którym przewodzi. I to oznacza, że bierze na siebie właśnie PRZYKRE obowiązki troski – trudne, brudne i śmierdzące. Jak matka, która przebiera pieluchę swego niemowlaka, z miłości właśnie, nie z masochistycznej satysfakcji, tak dobry przywódca robi to, co musi i powinien, niezależnie od tego, czy mu to się podoba, czy nie. Wbrew sobie. Zawsze wtedy, gdy sytuacja tego wymaga.

Bóg daje siebie i tego właśnie mamy się od Niego uczyć. „Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze. Umiłowani, jeżeli Bóg nas tak umiłował, i myśmy powinni nawzajem się miłować” (1J 4:10-11). To dawanie jest największą siłą chrześcijaństwa. Nie cuda, czy intelekt, nie doktryna – choć to wszystko jest Boże i chwalebne. Ale właśnie zdolność do poświęcenia. Rezygnacji z siebie. Odnalezienia się jako sługa. Nie wymuszona zewnętrznie chęć życia nie dla siebie, ale dla innych. Motywacja płynąca wprost od Boga, by cieszyć się dawaniem. Zdolność tworzenia wspólnoty nie naiwnej, czy dającej się wykorzystywać, czy zastraszonej – bo to wszystko żadna chluba – ale właśnie silnej, pewnej własnych przekonań i wartości, która jednak chętnie umie dawać swoje zasoby dla innych: „Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy, Bóg mieszka w nas” (1J 4:12).

Podczas ostatniej wizyty wśród chrześcijan w Tanzanii, w której ok. 30%  mieszkańców to muzułmanie, zapytałem, jaką mają strategię na ich ewangelizację. Znając trochę strategie kościołów w Zachodniej Europie – różne książki o tym, jak ich ewangelizować i jak przekonywać do chrześcijaństwa – byłem bardzo ciekawy ich odpowiedzi. Odpowiedzieli mi bardzo prosto: „tak, mamy jedną, bardzo skuteczną strategię. Troszczymy się o ich dzieci. Karmimy je i pomagamy w ich edukacji. To przekonuje nie tylko dzieci, ale i rodziców. Sprawia, że chcą nas słuchać i wielu słuchając, nawraca się do Pana”. Miłość jest najlepszym argumentem.

Powody, dla których nie dajemy

Istnieją różne powody, dla których nie dajemy. Pozwolę sobie wymienić kilka z nich, próbując wskazać sposób, by im zaradzić.

Po pierwsze, nie dajemy, bo zbyt mocno skupiliśmy się na sobie. Daliśmy się przekonać, że mamy prawo do tego, by trochę o siebie zadbać – i staliśmy się w tym tak dobrzy, że zapomnieliśmy o czymkolwiek innym. Wokół kogo i czego krążą twoje myśli? Kogo widzisz oczyma swojej wyobraźni? Gdzie? Jeśli to ty – co wtedy robisz? Komu służysz? Gdzie jest w tych myślach Bóg? Służba Jemu? Jego wartości? Jego powołanie dla Twojego życia?

Być może ktoś cię zranił i przestałeś(-aś) doceniać innych i ich wpływ na Twoje życie. Spraw, by Boży ludzie byli dla Ciebie ważni. Poświęć czas na spotkania. Być może masz złe doświadczenia ze służby w zborze albo ewangelizacji. Zorganizuj coś nowego. Poświęć swój czas z modlitwą o to, by Bóg sam przekonał cię, że bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, niż brać – ale dając coś z siebie; wychodząc do innych. Nie da się tego doświadczyć nic nie robiąc, albo robiąc wszystko tylko dla siebie.

Po drugie, być może nie odczuwamy miłosierdzia, czy współczucia. Powody mogą być racjonalne: zbyt wiele jest zła wokół nas. Zbyt wiele potrzeb. Czujemy się tym obezwładnieni i przytłoczeni.  Myślę, że odpowiedź musi zacząć się od rezygnacji z prób zbawienia świata. To nie Ty ani ja nim jesteśmy. Ale weź za coś odpowiedzialność. Za bliskich, zbór, jakąś konkretną potrzebę obok ciebie. Osoby(-ę), która Bóg stawia na Twojej drodze. Potrzebę, którą możesz zaspokoić.

Po trzecie, być może masz problem z chciwością. A może i zarozumialstwem czy pychą. Chorujesz na „luksusową samotność” - jak to ktoś niedawno określił bolączkę bogatego Zachodu. „Tak, jestem sam (czy sama). Ale przynajmniej w komforcie i spokoju”. Chciałbym Cię zachęcić do terapii szokowej. W Ewangelii Łukasza Jezus mówi tak: „Sprzedawajcie majętności swoje, a dawajcie jałmużnę. Uczyńcie sobie sakwy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej nie ma przystępu, ani mól nie niszczy. Albowiem gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze” (12:33-34).

Zwróćmy uwagę, że miłosierdzie/ dawanie innym to najpewniejsza inwestycja. Te pieniądze jakoś gromadzą się „w niebie”, a jest to najbezpieczniejsze miejsce – inwestycja nie narażona na straty ani kradzież. Potraktujmy to poważnie. To Jezus tak o tym mówi. I dodaje: serce twoje za tą inwestycją pójdzie.

Zwrócę na to uwagę, bowiem wielu czyta ten fragment nieuważnie. Jezus nie mówi: TAM gdzie jest serce, TAM pójdzie skarb. To akurat jest oczywiste: jeśli na czymś nam zależy, to na to chętnie dajemy. Ten fragment nie mówi o tej oczywistości. Raczej, uczy nas CO robić, kiedy NIE zależy nam na czymś tak, jak powinno. Kiedy NIE dajemy na to, na co dawać powinniśmy. Jezus radzi: wbrew sobie zainwestuj. Wbrew sobie ofiaruj. Tyle, żeby ciebie ta kwota interesowała – co się z nią dzieje. A serce zacznie się tym interesować – pójdzie za tą inwestycją – i zaczniesz się wreszcie przejmować tym, czym powinieneś.

Kiedyś słyszałem podobno prawdziwą historię o pewnym bogatym chrześcijaninie, który zostawił niewierzącemu bratankowi cały spadek. Pod jednym warunkiem. Miał określoną kwotę z tego, co otrzymał, przeznaczać na charytatywne, chrześcijańskie służby. Bratanek się zgodził, i jako uczciwy człowiek, zaczął się interesować, w jaką służbę te fundusze zainwestować. Gdy wreszcie podjął decyzję, stwierdził, że jest ciekawy jak te pieniądze są wydatkowane – i pojechał tę służbę zobaczyć. Gdy tam pojechał i zobaczył potrzeby – zaczął dawać już własnej kieszeni. Zaczął to miejsce odwiedzać częściej. W trakcie tych odwiedzin sam się nawrócił i w końcu stał się zaangażowanym misyjnie chrześcijaninem.

Myślę, że to wspaniały przykład tej Jezusowej zasady. Gdzie jest skarb wasz, tam pojawi się i serce. Zainwestuj w Boże sprawy, a Bóg da Ci troskę o nie. Będziesz zmieniony.

W końcu, po czwarte, być może ktoś nas źle potraktował, właśnie wtedy, gdy dawaliśmy. Przypomnijmy sobie wdowi grosz (Łk 21:1-4). Kto go docenił? Nie byli to faryzeusze. Nie byli to nawet uczniowie Jezusa. By to sam Jezus. Niestety, czasem boimy się dawać jak ta wdowa, bo ktoś tego nadużył, bo nas wykorzystał, zranił, oszukał, czy nawet po prostu zlekceważył to, czym chcieliśmy pomóc. To boli i nie chcemy tego znów przechodzić. Zamykamy serce, dochodząc do wniosku, że lepiej nie dawać, niż coś takiego przechodzić. Albo nawet, że lepiej dawać niewierzącym – ale na jakiś dobry cel – niż wierzącym, którzy uważają, że im się to należy.

Jeśli tak jest, chciałbym Ci powiedzieć, że Bóg widzi twoje serce. Jak Jezus widział serce tej wdowy. Widzi Twoją ofiarność. I nie chce, by ktokolwiek czy cokolwiek zatrzymało twoją radość w ofiarowywaniu Jemu tego, co chcesz Mu dać. Wdowa wiedziała, że Bóg widzi – i dała. Niezależnie od faryzeuszy. Przekrocz to zniechęcenie i zasiej jeszcze raz.

Dawajmy!

Dawajmy. Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, aniżeli brać. Uwalniajmy swoje serce do dawania. Biorąc od Boga łaskę za łaską, nie hamujmy tej łaski w naszym otwieraniu się na ludzi i potrzeby wokół nas. Doświadczajmy raczej tego, że Bóg nas używa i poprzez nas błogosławi innych.

W tym wszystkim prośmy Pana o plon – o zmianę, widoczną i prawdziwą, która to nasze działanie tworzy. Prośmy również o wytrwałość i cierpliwość – jeśli nasz zasiew błogosławieństwa ma zaowocować dopiero za wiele, wiele lat. Uczmy się cieszyć innymi – naszym wpływem na ich błogosławieństwo. To cecha samego Boga. Naśladujmy Go właśnie w ten sposób – przez dawanie – pamiętając, że to największa siła Kościoła. Świadectwo na Bożą obecność, które bardzo trudno podważyć, którego Bóg używa w przekonywaniu innych do tego, że właśnie do nas się przyznaje.