fbpx

Boże granice

Nie proszę, abyś ich wziął ze świata, lecz abyś ich zachował od złego. Nie są ze świata, jak i ja nie jestem ze świata. J 17:15-16

Ważne jest, gdzie stawiamy granice. Granice określają, kim jesteśmy. Granice oddzielają swoich od obcych. Wskazują obszar akceptowalny i na odwrót: niedopuszczalny. Określają skąd dokąd trzeba przejść aby być „w” i „poza”. Takie przejścia oznaczają również zawsze jakąś weryfikację. Poddanie ocenie, czy wolno kogoś wpuścić, czy nie.

Dzisiejszy świat neguje potrzebę granic. Dowodzi, że WSZYSCY są wspaniali, piękni, wartościowi, kochani, mili, dobrzy, szlachetni... Takie twierdzenia albo są absurdalne, albo pozbawiają słowa, które owych „wszystkich” określają, jakiegokolwiek znaczenia. Kiedyś usłyszałem dziecko, które to bardzo trafnie ujęło: jeśli wszyscy są super, nikt nie jest super. To prawda. Wszyscy nie mogą być super. Jeśli wszyscy są super, to słowo „super” traci wartość. Musi być jakiś sposób na ocenę, co jest super, a co nie. Co wartościowe, a co byle jakie. Co piękne, a co obrzydliwe. Do dobre, co nikczemne. Co szczere, co obłudne. Co odświętne, a co zwyczajne. Co zachwycające, co odrzucające. Co szlachetne, co prostackie. I tak dalej.

Granice są postrzegane jako zło. Oddzielanie od siebie tego, co powinno być jednym. Tylko, czy faktycznie zawsze i wszędzie powinno?

Biblia i brak granic

Współcześni chrześcijanie różnią się od siebie w tej sprawie. Część stara się zgodzić ze światem, który mówi, że wszyscy są wspaniali. Mają oczywiście ku temu biblijne argumenty. Biblia mówi przecież, że Bóg umiłował „świat” (J 3:16) – czyli (jak domniemują, między innymi) wszystkich ludzi, dla których dał Swego Syna; mówi również o tym, że ewangelię mamy głosić wszelkiemu stworzeniu, że wszyscy ludzie są stworzeni na Boży obraz. Czasami również – mniej lub bardziej świadomie – chrześcijanie używają biblijnych opisów zasadniczo jednej jakości bycia chrześcijaninem – niezależnie od płci i narodowości, czy społecznych różnic – w odniesieniu do wszystkich ludzi. I tak słyszymy, że istnieje przecież „Jeden Bóg i Ojciec wszystkich” (Ef 4:6), że „kobieta jest równie ważna dla mężczyzny, jak mężczyzna dla kobiety” (1 Kor 11:11), czy też, że mamy nie dzielić się na wyznania, bo to źle, gdy ktoś mówi, „Ja jestem Pawłowy, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy” (1 Kor 1:12). Dowodzi się wtedy, że zasadniczo chrześcijanie mają zacierać wszelkie różnice, w imię miłości Bożej do ludzi w ogóle, która jest taka sama, bezwarunkowa i bezgraniczna. 

Biblia i granice

Inni intuicyjnie czują, że takie zacieranie wszelkich granic przeczy wielu biblijnym fragmentom, które właśnie o nieprzekraczalnych i nieusuwalnych granicach uczą. I tak po Upadku Bóg wygnał Adama i Ewę ze swego Ogrodu i utworzył na drodze do niego granicę, strzeżoną przez cheruby (Rdz 3:24). Później tę granicę reprezentowała świątynia, z Miejscem Najświętszym i cherubami na zasłonie (1 Krl 6:23-28). To, że zasłona się rozdarła dzięki ofierze Chrystusa (Mt 27:51) nie przeczy tej granicy – jedynie sprawia, że w Nim możemy przez nią przejść (Hbr 10:19-22). A sam Jezus przecież do niektórych powie: „Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie” (Mt 7:23). W Mateusza 7 naucza o dwóch drogach – jednej do życia, drugiej na zatracenie, dobrych i złych drzewach, z dobrymi i złymi owocami, oraz dwóch rodzajach domów – z fundamentami, które się ostoją i tymi bez nich, które upadną. U Jana znów Jezus kreśli bardzo wyraźny kontrast: „Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim” (J 3:36).

Podobnie apostołowie. Paweł stwierdza, że „niesprawiedliwi Królestwa nie odziedziczą” i ostrzega, byśmy nie łudzili się, że jest inaczej (1 Kor 6:9). Muszą być między nami rozdwojenia, „aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami” (1 Kor 11:19). Kto odłącza się od Chrystusa, wypada z łaski (Gal 5:4); Piotr podobnie uczy, że „umie Pan wyrwać pobożnych z pokuszenia, bezbożnych zaś zachować na dzień sądu celem ukarania” (2 P 2:9). Stan ostateczny tych, którzy odrzucają ewangelię jest „gorszy niż poprzedni”; są jak pies, który wraca do swoich wymiocin i świnia, która po umyciu znów tarza się w błocie (2 P 2:20, 22). Autor Listu do Hebrajczyków przypomina nam, że na tych, którzy odrzucają Chrystusa czeka „tylko straszliwe oczekiwanie sądu i żar ognia” (10:27), bowiem „straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego” (10:31). W końcu Objawienie uczy nas o dwóch grupach w wieczności: licznym tłumie w niebie (19:1) i wielkiej wszetecznicy, której „dym unosi się w górę na wieki wieków” (19:3). Nowy Testament kończy się również kontrastem: „Błogosławieni, którzy piorą swoje szaty, aby mieli prawo do drzewa życia (…). Na zewnątrz są psy i czarownicy i wszetecznicy, i zabójcy, i bałwochwalcy, i wszyscy, którzy miłują kłamstwo i czynią je” (22:14-15).

Wyzwanie

Chrześcijanie więc, którzy zwracają uwagę na te i inne wersety, nie mają wątpliwości: zacieranie granic jest oszustwem, zaciemnianiem biblijnej perspektywy, która naucza wyraźnie o dwóch grupach: chrześcijanach i reszcie, z dwoma różnymi systemami wartości, sposobem życia, światopoglądem, i ostatecznym miejscem przeznaczenia.

I moim zdaniem zupełnie słusznie. Faktycznie, Biblia uczy o jasnym kontraście.

Gdzie jednak stawiać te granice?

Tu już nie zawsze Biblia jest tak oczywista. Z jednej przecież strony apostoł Paweł nazywa wszystkich Koryntian „powołanymi świętymi” (1 Kor 1:2); z drugiej – stwierdza, że część z nich z pewnością prawdziwymi chrześcijanami nie jest (wersety powyżej). Zresztą, patrząc na zbory w Objawieniu wygląda to podobnie. Wszystkie je nasz Pan tak samo traktuje jak swoją własność; do wszystkich mówi jako mający nad nimi autorytet. Z drugiej, opis tego, co w nich się dzieje sprawia, że na pewno obserwując je z perspektywy ziemskiej, mielibyśmy poważne wątpliwości co do niektórych, czy faktycznie do Chrystusa jeszcze należą. Na przykład, zborowi w Laodycei, który opisuje jako „pożałowania godnego nędzarza i biedaka, ślepego i gołego” (Obj 3:17) zapowiada, że wypluje go ze swoich ust (3:16). No, ale jeszcze nie wypluł. Jeszcze go napomina i przestrzega; jeszcze go traktuje jako swój, choć już „stoi u drzwi i kołacze” (3:20) – czyli już Go w nim nie ma.

Wnioski

Jak postępować ze współczesnymi zborami w Laodycei? Szczególnie, że nie mamy takiej wnikliwości, jak nasz Pan? Gdzie stawiać granice, aby być wiernymi Słowu i Jego Autorowi, a z drugiej strony – nie przeczyli Jego dziełu łaski?

Po pierwsze, odróżniajmy Bożą perspektywę od naszej. Bóg widzi początek i koniec; Bóg widzi serce; my widzimy jedynie cząstkowo (1 Kor 13:12). Nawet nasze własne zrozumienie nas samych jest cząstkowe – zrozumiemy, kim jesteśmy dopiero gdy spotkamy się ze zmartwychwstałym Chrystusem. Apostoł Paweł pisze: „wówczas poznam tak, jak jestem poznany” (1 Kor 13:12); a Chrystus w Objawieniu zachęca nas, że o ile zwyciężymy, otrzymamy od Niego samego, Pana historii, kamień z wypisanym nowym imieniem – jednoznacznie i na wieki nas określającym, definiujący, kim jesteśmy (Obj 2:17).

Bóg widzi wszystko; my nie. Oczywiście, to nie oznacza, że mamy się powstrzymywać od wszelkich stwierdzeń i ocen. To nasza rzecz sądzić tych, którzy są w zborze (1 Kor 5:12). Raczej, musimy umieć odróżnić sprawy weryfikowalne od tych, z oceną których musimy poczekać: „Są ludzie, których grzechy są jawne i bywają osądzone wcześniej, niż oni sami; ale są też tacy, których grzechy dopiero później się ujawniają. Podobnie jest i z dobrymi uczynkami: są jawne, ale i te, z którym rzecz ma się inaczej” (1 Tm 5:24-25). Nie rozstrzygaj więc wieczności innych za Boga; raczej nazywaj rzeczywistość zastrzegając, że robisz to w oparciu o ograniczony zasób informacji.

Po drugie, miejmy tę samą miarę dla siebie i innych. Dlaczego? „Jakim sądem sądzicie, takim was osądzą, i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą” (Mt 7:2). Dlatego jeśli nie chcemy surowego sądu nad samymi sobą – nie sądźmy w ten sposób (w. 1). Niestety, mamy w sobie zazwyczaj łatwość ferowania ocen względem innych, wymagając specjalnego traktowania dla siebie samych. Jeśli tak czynisz – bój się Boga. Zupełnie na serio. On nie będzie miał dla Ciebie zrozumienia. Powód jest prosty – ty nie masz zrozumienia dla innych. Miej tę samą miarę!

Po trzecie, trzymaj się poznania, które masz. „Jeśli o czymś inaczej myślicie, Bóg wam to objawi; tylko trwajmy w tym, co już osiągnęliśmy” (Flp 3;15-16). Masz trwać w tym zrozumieniu, jakie masz, a Bóg je poszerzy – jeśli trzeba. Jeśli jednak zaczniesz je lekceważyć, wpłynie to negatywnie na twoje posłuszeństwo i dojrzałość.

To nie oznacza, że nie zmienisz kiedyś zdania. Może zmienisz. Ale najlepsze, co możesz uczynić, to postępować przed Bogiem w zgodzie ze zrozumieniem, które przed Nim masz. „Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo; niechaj każdy pozostanie przy swoim zdaniu” (Rz 14:5). Nie dlatego, że Bóg nie ma w tym temacie zdania lub go nie objawił. Objawił. Ale chodzi nie tylko o spełnianie Bożych obiektywnych nakazów objawionych w Słowie, ale również naszą postawę wierności temu, co od Niego przyjmujemy. „Przekonanie, jakie masz, zachowaj dla siebie przed Bogiem. Szczęśliwy ten, kto nie osądza samego siebie za to, co uważa za dobre. Lecz ten, kto ma wątpliwości, gdy je, już jest potępiony, bo nie postępuje zgodnie z przekonaniem; wszystko zaś, co nie wypływa z przekonania, jest grzechem” (Rz 14:23).

W tym kontekście, po czwarte, ważna jest również wzajemna wyrozumiałość dla osób, które postrzegają wolę Chrystusa inaczej. Bądź życzliwy nawet, jeśli się z kimś nie zgadzasz – gdy widzisz, że ktoś robi coś faktycznie dla Chrystusa! „Niechże ten, kto je, nie pogardza tym, który nie je, a kto nie je, niech nie osądza tego, który je; albowiem Bóg go przyjął. Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę?” (Rz 14:3-4). Mamy prawo mieć swoje zdanie odnośnie sposobu spędzania niedzieli, roku kościelnego, czy szerzej i innych spraw, w których się różnimy – nabożeństwa bardziej tradycyjnego czy współczesnego, znaczenia charyzmatów, czy czegokolwiek innego. Ale nie osądzajmy pochopnie innych, którzy zachowują się inaczej.

Po piąte, jeśli czegoś nie rozumiesz, to staraj się zrozumieć, zamiast reagować pogardą, odrzuceniem, czy surowym sądem. „Jeśli z powodu pokarmu trapi się twój brat, to już nie postępujesz zgodnie z miłością; nie zatracaj przez swój pokarm tego, za którego Chrystus umarł” (Rz 14:15). Masz kochać brata, który myśli inaczej. Wtedy tworzy się przestrzeń do korekty, wspólnej refleksji, poprawy. Ostracyzm nie pomaga w wymianie poglądów w jednej rodzinie. Potrzebujemy się nawzajem rozumieć: „mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze” (Flp 2:2-4). Zwracajmy więc uwagę na siebie nawzajem. Starajmy się siebie zrozumieć. Nawet jeśli się nie zgodzimy, na pewno wyjdzie nam to na dobre. I zasieje między nami wzajemny szacunek.

Po szóste, nazywajmy raczej zasady, niż ludzi. Mówmy raczej: „jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3:3) niż „Nikodemie, narodź się na nowo!” Nie dlatego, że Nikodem ma się nie narodzić. Dlatego raczej, że nie znamy jego serca. Nie wiemy, jak działa w nim Duch. Stawiajmy raczej pytania, wyzwania, niż uzurpujmy sobie autorytet wiedzy wszelkich odpowiedzi. On i tak sam musi przekroczyć tę granicę. Sam przejdzie przez drzwi między życiem a śmiercią, jakimi jest Jezus. Nikt tego za niego nie uczyni. Pozwólmy mu więc samemu dojść do właściwych wniosków.

W końcu, po siódme, umiejmy być precyzyjni i nazywajmy rzeczywistość w Boży sposób, nawet jeśli spotyka się to z jawną naganą, czy pogardą, czy odrzuceniem. „Nie wolno ci mieć żony brata swego” (Mk 6:18) – słyszał Herod od Jana Chrzciciela i dobrze, że to słyszał, nawet pomimo faktu, że ostatecznie Jan stracił życie. Mamy być solą dla ziemi, czyli osób, wśród których żyjemy. „Daremnie mi jednak cześć oddają, głosząc nauki, które są nakazami ludzkimi” (Mt 15:9) – mówił o faryzeuszach Jezus, najwyraźniej nie mając żadnego dobrego słowa względem ich niewiary w to, kim jest. W końcu, Paweł, który uczy nas wrażliwości na braci i siostry, którzy mogą błądzić, jeśli chodzi o Ewangelię – jest bezkompromisowy: „Jeśli wam kto zwiastuje ewangelię odmienną od tej, którą przyjęliście, niech będzie przeklęty!” (Gal 1:9). Istnieje granica dla tolerancji i życzliwości. Istnieje granica dla przekraczania granic i wychodzenia innym naprzeciw. I lekceważenie tej granicy jest przekleństwem.

Ważne jest, gdzie stawiamy granice. I trudne. I konieczne. Uczymy się tego całe życie. Nie można po prostu zawsze mieć tego samego wytrychu na wszystkie sytuacje. Nasz Pan wobec pewnego człowieka, który „nie chodził” z nim i apostołami powiedział: „kto nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łk 9:50). Później skomentował inną, podobną sytuację: „kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie” (Łk 11:23). W pierwszym przypadku każe nam zachowywać jedność wobec tych, którzy do nas nie należą, o ile nie są nam przeciwni; w drugim – jednoznacznie określa ich negatywnie.

Granice istnieją i są prawdziwe, ale ich rozpoznanie jest sztuką duchowego rozeznania. Uczmy się tego. Nie płyńmy z prądem akceptacji wszystkiego i wszystkich. Miejmy kręgosłup moralny i doktrynalny. Ale nie popadajmy również w obłudną surowość, której nie mamy dla siebie. Miejmy i łaskę i sprawiedliwość, choć to wyjątkowo trudne. Nie nauczymy się ich bez miłości i otwartości na innych, ale również zdecydowania i nieustępliwości wobec świętych spraw. Niech Bóg przydaje nam obu tych cech, abyśmy nie pogubili się na naszych drogach wiary.