fbpx

Życiowa pasja

....czyli o moim uzależnieniu od Ośrodka Terapii Uzależnień

Nawet nie wiem, w którym momencie to stało się moją życiową pasją. Po prostu chciałem być tam, gdzie Bóg mnie posyłał – gdzie „otwierał drzwi”. Na początku to nawet wcale nie szło zbyt łatwo, trochę „jak po grudzie”. Zmagałem się z myślą, czy aby na pewno jest to moje miejsce. Ale im dłużej tam byłem, tym bardziej przekonywałem się, że (jak ktoś to określił) „to ludziom pomaga”... Rzeczywiście, im dłużej „tym siedziałem”, tym więcej miałem dowodów, że jestem tam potrzebny! Dziś wiem to na pewno: Bóg powołał mnie do tej służby! Posłał mnie tam, używa mnie i darów, którymi mnie obdarzył. I wierzę, że błogosławi mnie – całe moje życie – ze względu na służbę.

Teraz zapewne większość z was – czytelników – szuka nazwiska autora, by na tej podstawie odgadnąć, o jakiej służbie „mówię”. To niestety niewiele pomoże, gdyż sprawa, o której tu piszę, nie jest moją główną służbą. Moim głównym powołaniem jest służba pastora – ale to nie o niej  będę tu pisał. Pozwólcie, że powoli uchylę zasłonę, jak i do czego Bóg mnie, prócz pastorstwa, powołał.

Prosił o chwilę rozmowy

Około 17 lat temu pewien mężczyzna pukał do drzwi różnych kościołów, prosząc o chwilę rozmowy. Okazało się, że był on alkoholikiem, aktualnie leczącym się z tego uzależnienia w jednym z warszawskich szpitali (Ośrodek Terapii Uzależnień przy Instytucie Psychiatrii i Neurologii). Poszedłem więc tam, razem z moim ojcem (był też wtedy moim pastorem), by z nim porozmawiać. Na miejscu okazało się, że ordynator tego oddziału ma dla nas pewną propozycję. Ponieważ program stosowanej tam terapii opiera się na dwunastu krokach Anonimowych Alkoholików (tekst z ramki na końcu podtytułu) – a to jest ruch jakby z pogranicza religii – szpital poszukiwał osób duchownych, którzy wyłożyliby pacjentom duchowy aspekt programu.

Od tamtej pory przychodzę tam w każdą sobotę (w miarę moich możliwości), w pogodę i niepogodę, samochodem lub autobusem, z gitarą na plecach, czasem z gościem lub z grupą młodzieży... Od pewnego czasu pobieram nawet gratyfikację za moją usługę. Oficjalnie jestem terapeutą do spraw duchowych i prowadzę dwugodzinne zajęcia na temat „Duchowych Aspektów Życia” ze szczególnym naciskiem na aspekt trzeźwienia.

A co tam robię? Ponieważ terapia trwa sześć tygodni, napisałem sześć krótkich wykładów, w których definiuję duchową sferę życia. Wykład ilustruję zwykle jakąś historią biblijną, np. wymaganie osobistej decyzji wiary – historią uzdrowienia trędowatego Naamana (tu poruszam też kwestię podobieństwa choroby alkoholowej i trądu). Prócz wykładu często dzielę się przykładem mojej osobistej wiary w codziennym życiu. Od pewnego momentu zacząłem przynosić gitarę i z zadowoleniem stwierdziłem, że pacjenci chętnie biorą udział w śpiewie proponowanych im pieśni. Śpiewamy je z naszych zborowych śpiewniczków, zwykle około pół godziny. I choć same słowa utworów przemawiają, to często dodatkowo wyjaśniam ich treść, nawiązując do Ewangelii.

Ale po kolei. Na początku musiałem zapoznać się ze specyfiką choroby alkoholowej. Ordynator wyposażył mnie w odpowiednią literaturę na ten temat. Później przeszedłem przez pełny cykl terapii, by zorientować się, na czym polega leczenie alkoholizmu. Następnie zostałem włączony do zespołu terapeutów – brałem udział w naradach, podczas których omawiano postępy w leczeniu i ustalano indywidualny tok terapii. Miałem swoich (przydzielonych mi pod opiekę) pacjentów.

Nie od razu znalazłem właściwą formułę prowadzonych przeze mnie zajęć. Z początku zachłysnąłem się „z lekka” wiedzą na temat choroby alkoholowej i ruchu Anonimowych Alkoholików i próbowałem „brylować” używając tej nowo nabytej wiedzy. Jednak „ślizgając się” ogólnikowo po zagadnieniach związanych z duchowością nie byłem w stanie dać im niczego nowego, świeżego – czegoś, co naprawdę sprawiłoby różnicę w ich życiu. Gdy wreszcie to zrozumiałem, zacząłem mówić im o Jezusie i o tym, co uczynił On w moim życiu. I wtedy zaczęli słuchać...

Później ordynator chciał mnie nawet wysłać na szkolenie dające mi pełne uprawnienia do prowadzenia terapii osób uzależnionych. Ja jednak świadomie postanowiłem być tam jedynie terapeutą do spraw duchowych – a mówiąc językiem Biblii „...uznałem za właściwe nic innego nie umieć (…), jak tylko Jezusa Chrystusa...” (1 Kor 2:2). Oczywiście nie chodzi tu o jakąś awersję do udzielania (lub korzystania z) profesjonalnej pomocy. Nie. Chodzi o to, że byłem przekonany, iż Bóg posyła mnie tam w konkretnym celu. Lekarze i terapeuci skupiają się na zdrowiu pacjentów (w tym przypadku na ich trzeźwieniu). Ja swoją rolę widziałem (i widzę) we wskazywaniu im na Tego, który może uleczyć zarówno ciało, jak i duszę, ze szczególnym akcentem na to drugie. I dlatego nie chciałem „rozmieniać się na drobne”.

Tekst z ramki: Dwanaście Kroków Anonimowych Alkoholików

1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem.

2. Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie duchowe i psychiczne.

3. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Bogu, jakkolwiek Go pojmujemy.

4. Zrobiliśmy gruntowny obrachunek moralny.

5. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.

6. Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.

7. Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.

8. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.

9. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem wypadków, gdy zraniłoby to innych.

10. Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów.

11. Dążyliśmy przez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia.

12. Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków, staraliśmy się nieść posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

Wszystkie religie mile widziane

Zmagałem się też z myślą, czy powinienem w ogóle być w tym miejscu. Zastanawiałem się nad „doktryną” i praktyką ruchu Anonimowych Alkoholików, którego zasady i struktury są tam wykorzystywane w procesie leczenia. W pewnej publikacji znalazłem wprawdzie wzmiankę, że ruch ten wyrósł na gruncie Grupy Oksfordzkiej – chrześcijańskiego ruchu z pierwszej połowy XX wieku, ale w innej z kolei publikacji przeczytałem, że ruch ten, przemianowany później na Moral Re-Armament (Przezbrojenie Moralne), odszedł od swych chrześcijańskich korzeni, przestał być chrystocentryczny. Z jego języka znikły słowa takie jak „Jezus”, „Chrystus”, „krzyż” i „zbawienie”, a sam ruch przerodził się raczej w herezję chrześcijaństwa.

Początkowo ruch ten miał jedynie wspierać Kościoły chrześcijańskie w pielęgnowaniu wśród jego członków praktycznych postaw chrześcijańskich. Jednak później, pod wpływem silnej osobowości jego przywódcy, Franka Buchmana, stał się bardziej ruchem społecznym i politycznym niż religijnym. Buchman twierdził nawet, że stworzonym przez niego ruch jest na tyle pojemny doktrynalnie, że może pomieścić w sobie zarówno chrześcijan, jak i wyznawców buddyzmu, hinduizmu i islamu.

Tak szerokie ujęcie duchowości przypadło do gustu założycielowi ruchu Anonimowych Alkoholików – Billowi Wilsonowi. I choć czasem poszczególni członkowie tego ruchu wspominają jego chrześcijańskie korzenie, a nawet wskazują na biblijne pochodzenie programu dwunastu kroków, to jednak Bill Wilson był bardzo ostrożny w wypowiadaniu się na ten temat i raczej unikał takich stwierdzeń. Twierdził natomiast, że ruch AA jest kompatybilny ze wszystkimi religiami i z każdą z osobna.

W moich dalszych studiach nad tym tematem (poszerzonym zresztą o osobiste obserwacje tego ruchu), tj. dociekaniem prawdy, na ile ruch AA jest zakorzeniony w chrześcijaństwie, a na ile płynie w szerokim nurcie filozofii New Age, natknąłem się też na osobę Sama Shoemakera. Shoemaker, duchowny Kościoła Episkopalnego Calvary House w Nowym Jorku udzielił gościny zarówno Buchmanowi, który w budynkach parafialnych umieścił centralę MRA, jak i później Billowi Wilsonowi, gdy tworzył on ruch Anonimowych Alkoholików. Wpływ Shoemakera jest widoczny w 12 krokach AA (odwoływanie się do Boga i Jego mocy), jednak wkrótce do słowa „Bóg” dodano „jakkolwiek Go pojmujemy”, w czym widać wyraźnie wpływ Buchmana i „buchmanizmu”. Shoemaker pojawił się wprawdzie jeszcze na obchodach dwudziestolecia AA i został przez Billa przedstawiony jako ten, który położył podwaliny pod 12 kroków, jednak jego wpływ na dalszy kształt ruchu był już wtedy niewielki.

Imię Jezus nie występuje w 12 krokach. Wprowadzono zaś sformułowanie „Siła Większa od nas samych” oraz pojęcie „Boga – jakkolwiek go pojmujemy”. A więc pojawia się jakaś siła, kosmiczna energia czy zbiorowa mądrość, a bóg jest tak szeroko pojęty, by zmieścił każde wyobrażenie o nim. Nota bene: dla Billa każdy, kto nie zgadzał się z jego pojmowaniem boga po prostu, „nie pojmował boga” „ulegał przesądom” „i gmatwał się w teologicznej terminologii”.

Dylematy współpracy z AA

Z racji tego, by ten artykuł nie przekroczył zamierzonej objętości, przytoczyłem tu tylko niektóre ważniejsze fakty na temat genezy ruchu AA – niezbędne dla zrozumienia, dlaczego wahałem się, czy jest to na pewno moje miejsce. (Moim zamierzeniem  nie było szerokie opisywanie samego ruchu AA,) Moje duchowe rozterki dotyczyły tego, jak głęboko mam się angażować w kontakty z tym ruchem. Rzeczywiście prócz moich zajęć w Instytucie (tak w skrócie nazywam to miejsce), bywałem na wielu mityngach (tzw. otwartych) AA, na ogniskach i kongresach. Nota bene: na jednym z takich kongresów AA (w Jelitkowie – początek lat 90-tych) zaproponowano mi honorową funkcję „pastora anonimowych alkoholików”. Godności tej nie przyjąłem, wycofując się „po angielsku” z tej niewygodnej dla mnie sytuacji.

Jednak wszędzie, gdzie byłem zapraszany, dzieliłem się swoim świadectwem wiary w Jezusa, śpiewałem o Nim i zachęcałem do podjęcia decyzji pójścia za Nim. Jednak częstą barierą w „zdobywaniu dusz dla Jezusa” było to, że ruch AA jest sam w sobie religią (?). Tak, właśnie religią! Kieruje się ona własnymi zasadami. Możesz wierzyć w cokolwiek, drzewo, lampę, kolegę (taka wiara w wiarę), byle by cię to nie odwiodło od AA, gdzieś „w kanał religii”, bo na pewno powrócisz do picia i umrzesz... Na mityngach wskazane jest wyrażanie swej duchowości, mówienie o swojej Sile Wyższej. Jednak wypowiadanie imienia Jezus nie jest mile widziane – wywołuje ironiczne uśmieszki. Ewentualne przyłączenie się do zboru niesie z sobą dylemat: co jest ważniejsze – zbór czy AA?, gdzie powinienem lokować bardziej swój czas, serce, zaangażowanie? Okazuje się, że ponieważ najważniejsze jest zachowanie trzeźwości – to „muszę być codziennie na mityngu”. Jak mi kiedyś powiedziano: Jezus może uleczyć KAŻDĄ chorobę, ale nie alkoholizm! I dlatego najpierw AA, potem zbór, bo żeby żyć, muszę zachować trzeźwość. A zbór mi tego nie da...

Oczywiście, w naszym zborze mieliśmy wielu ludzi uzależnionych. W pewnym okresie stanowili (ze swoimi rodzinami) około 50 proc. wszystkich członków. Odbywały się chrzty, kiedy całe rodziny – mężowie, żony i ich nastoletnie dzieci – wchodziły do wody. Odbywały się śluby ludzi mających dorosłe dzieci. Działo się tak z ich własnej potrzeby powierzenia ich małżeńskiego życia Bogu (wcześniej żyli bez ślubu kościelnego). Ludzie byli wyzwalani od niewoli nałogu, od niewoli myślenia o swoim nałogu, od nazywania siebie „niewolnikami grzechu” (alkoholikami). Otrzymywali nowe życie od Boga, stawali się nowym stworzeniem. I to „stare” przemijało, a wszystko w ich życiu stawało się nowe... Otrzymywali nowy cel w życiu, nowe zaangażowanie, nowych przyjaciół i nie potrzebowali już alkoholu – lekarstwa na samotność, na strach, na pustkę.

12 kroków całkiem na nowo

Zresztą interesując się zagadnieniem ośrodków dla ludzi uzależnionych, zwiedzałem takie miejsca za granicą (Niemcy, Holandia, Anglia). Przeprowadziłem wiele rozmów z ich liderami i terapeutami. Większość z tych miejsc była prowadzona przez Kościoły ewangeliczne. Stosowano w nich różne terapie: zajęcia w grupach terapeutycznych i indywidualne podejście do pacjenta (praca terapeuta – pacjent). Były zajęcia z malowania, garncarstwa, zajmowanie się zwierzętami. Była metoda trzyetapowego wychodzenia z uzależnienia: w zamkniętym ośrodku (praca z terapeutą), na farmie z innymi uzależnionymi i w hotelu w mieście, gdzie pacjent miał swoją kuchnię, robił zakupy, prał swoje rzeczy, chodził do pracy i uczył się na nowo żyć w społeczeństwie.

Różne też były podejścia do samej choroby alkoholowej. Ale nigdzie, poza Polską, nie spotkałem się z podejściem, że alkoholikiem zostaje się do końca życia. Nie jestem autorytetem w medycynie, ale moje doświadczenia w pracy duszpasterskiej z uzależnionymi wskazują na to, że Bóg może trwale uwolnić od obsesji picia. I nawet jeśli jest jakiś czynnik genetyczny wpływający na powstawanie uzależnienia, to znowu moje doświadczenie w pracy z uzależnionymi wskazuje, że czynnik społeczny – sytuacje życiowe (zawód, koledzy, dostępność alkoholu) – jest tu decydujący. Zmiana tych uwarunkowań pomaga wyjść z uzależnienia.

Członek naszego zboru, wyzwolony z alkoholizmu przez Jezusa, spędził nawet pewien czas przyglądając się pracy takiego chrześcijańskiego ośrodka w Holandii. Mieliśmy plany stworzenia takiego centrum kryzysowego przy zborze na Ursynowie. Niestety projekt „nie wypalił”, gdyż nie uzyskaliśmy terenu pod ośrodek (i pod zbór). Już oglądaliśmy wolne działki z panią z geodezji Gminy Ursynów, gdy nagle Ursynów przestał być gminą...

Nie chcę być posądzony o „wylewanie dziecka razem z kąpielą”. Choć nie zgadzam się z pewnymi tezami filozofii ruchu Anonimowych Alkoholików, to nie lekceważę przydatności narzędzia, jakim się posługuje – 12 kroków – szczególnie, że po pewnych przeróbkach można je uznać za biblijne. (treść z tabeli Dwanaście kroków do Życia w Chrystusie znajduje się na końcu śródtytułu). Takim przeróbkom poddał 12 kroków Rick Warren i stworzył w kościele Sadleback program pod nazwą Celebrate Recovery, prowadzący osoby cierpiące na różne zaburzenia do Bożego uzdrowienia.

W wielu kościołach w USA stosuje się programy 12 kroków: dla uzależnionych od jedzenia, od hazardu, od seksu, itp. W naszym zborze w swoim czasie mieliśmy studium biblijne dla mężczyzn wychodzących z uzależnienia od alkoholu, które prowadził mężczyzna uwolniony przez Boga z tego nałogu. Studium to prowadziliśmy na podstawie książki „Twelve Steps to a New Day” (Dwanaście Kroków do Nowego Dnia) Rona Kellera, oparte również na przeróbce 12 kroków AA, gdzie zamiast wymagania wiary w Siłę Większą od nas samych jest wymaganie wiary w zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa, a zamiast powierzenia życia Bogu „jakiemukolwiek” jest powierzenie życia Jezusowi Chrystusowi. W sumie w tych „chrześcijańskich” 12 krokach imię Jezusa pojawia się aż sześć razy! Nie sądzę, by twórca 12 kroków AA Bill Wilson zaakceptował tak daleko idące przeróbki.

Nie jestem jednak do końca pewien, czy mając niezawodne Słowo Boże my, przywódcy chrześcijańscy, powinniśmy uciekać się kopiowania czegokolwiek z ruchów i filozofii będących alternatywą lub nawet opozycją do chrześcijaństwa. Jak napisałem wcześniej, moja służba wśród członków ruchu AA na gruncie zboru napotykała na pewne bariery. I dlatego niektóre stosowane wcześniej metody i środki porzuciliśmy jako nieskuteczne. Jednocześnie nadal jestem i chcę być tam, gdzie jest głód Boga, gdzie Ewangelia jest przyjmowana (i dopóki jest przyjmowana!) i gdzie mogę być dla Boga użyteczny.

Tekst z ramki:

Dwanaście Kroków do Życia w Chrystusie

1. Przyznaję, że nie potrafię kierować moim życiem. Dlatego potrzebuję, aby Bóg nim pokierował (Rz 5:6).

2. Uwierzyłem, że Jezus Chrystus przyszedł w ludzkim ciele, żyje we mnie w osobie Ducha Świętego i ma moc mnie zmieniać (Kor 1:15-17).

3. Powierzam wszystkie aspekty mojego życia Jezusowi Chrystusowi, mojemu Panu i Zbawicielowi. (Gal 2:20).

4. Uczyniłem uczciwą listę wszystkiego, co o sobie wiem i co na swój temat odkrywam: słabe i mocne strony, różne zachowania (Ps 139:14,23).

5. Jestem gotów, by wyznać Bogu i zaufanemu przyjacielowi to, co na swój temat wiem i odkrywam (Jk 5:16).

6. Jestem całkowicie gotowy, by pozwolić Jezusowi, by uleczył te sfery mojego życia, które potrzebują Jego dotknięcia (Mk 6:56b).

7. Z pokorą zwracam się do Jezusa Chrystusa, prosząc Go, by zmienił moje słabości w siłę, tak, bym stawał się bardziej do Niego podobny (1J 1:9).

8. Sporządziłem listę ludzi, których kiedykolwiek skrzywdziłem (zraniłem) i jestem gotów udać się do nich, by naprawić zerwane relacje (J 13:34-35).

9. Zadośćuczyniłem wszystkim tym, których skrzywdziłem, z wyjątkiem tych sytuacji, gdy mogłoby to przynieść większą szkodę (Mt 5:23-24).

10. Każdego dnia poddaję ocenie wszystko, co w danym dniu zrobiłem (swoje zachowania i postawy) i jeśli stwierdzę, że postąpiłem niewłaściwie – z miejsca się do tego przyznaję, a jeśli postępowałem właściwie – dziękuję Bogu za Jego prowadzenie (Gal 6:4).

11. Każdego dnia spędzam czas na modlitwie i czytaniu Biblii, aby wzrastać w poznaniu Pana Jezusa. Nie zaniedbuję też okazji do spotkań z tymi, którzy również ufają Bogu. Proszę Boga o Jego przewodnictwo w moim życiu i o siłę do spełniania Jego woli w moim życiu (J 15:7).

12. Jestem wdzięczny Bogu, że zmienia mnie w wyniku tego studium. Chcę dzielić się Bożą miłością z innymi również poprzez nieustanne praktykowanie zawartych w tym studium zasad (Mt 25:40).

Uwaga: Książka Rona Kellera „Twelve Steps To a New Day”, z której pochodzą powyższe kroki, jest podręcznikiem z ćwiczeniami do osobistego studium, gdzie każdy z kroków jest omawiany na 10 – 20 stronach.

Pastorze, dlaczego pastor się z nami nie modli?

Na dowód przytoczę tu pewne zdarzenie. Tuż przed wakacjami zeszłego roku (2006) pod koniec zajęć w Instytucie pacjentka poprosiła o głos i głośno zapytała: „Pastorze, dlaczego pastor się z nami nie modli?” W pierwszej chwili nie wiedziałem, o co dokładnie jej chodzi, więc widząc moje zdziwienie wyjaśniła. „W zeszłym tygodniu byłam na mityngu spikerskim i osoba, która w tym dniu miała szerzej o sobie opowiedzieć, w pewnym momencie powiedziała: Kilka lat temu podczas mojego leczenia w Instytucie, Bóg wszedł w moje życie i od tamtej pory jestem Jego dzieckiem. Stało się to podczas zajęć z duchowości z pastorem Pawłem. Powiedział on, że chce się teraz z nami pomodlić i ten, kto chce powierzyć swoje życie Jezusowi, by powiedział na jego modlitwę – amen. Byłam jedną z osób, które to uczyniły...”

Gdy usłyszałem tę historię, przypomniałem sobie, kiedy to było: puściłem wtedy kazanie Billy'ego Grahama z kasety video i zaproponowałem tę modlitwę... Jakiś czas temu odwiedziła nasz zbór Ludmiła z Petersburga. Okazało się, że ona też była dzieckiem Bożym urodzonym tamtej soboty. Znalazła w Petersburgu zbór Armii Zbawienia i była w nim wolontariuszką. Potem odwiedzała nas jeszcze kilkakrotnie.

A więc „nie miałem wyboru”, teraz z kolei na prośbę tej pacjentki poprosiłem, by zostały osoby, które chcą się modlić. Zostało siedem czy osiem osób. Od tamtej pory wśród pacjentów trwa „małe przebudzenie”. Niektórzy z nich przyszli do zboru, inni na ewangelizację z Andrew Palau. Dwaj mężczyźni są dziś członkami naszego zboru. Oni z kolei zaproponowali, byśmy rozpoczęli w zborze spotkania dla tych, których zaproszą spośród swych trzeźwiejących przyjaciół. Nazwaliśmy te spotkania Klubem Alfa (przerabiamy tam Kurs Alfa). I to działa!

Mogę więc powiedzieć, że moja służba w Instytucie przeżywa renesans. Dawno nie doświadczałem takiej otwartości na głoszoną tam Ewangelię! Można powiedzieć, że Ewangelia zaczyna zbierać swoje żniwo. To niesamowite, jak głodni Boga są przebywający tam pacjenci. Rzadko kiedy widzę swoich słuchaczy (w innych miejscach) tak „chłonących” każde słowo.

Każda pieśń, które tak chętnie śpiewają, wywołuje wzruszenie na ich twarzach. Czasem niektórzy mówią, że przyszli tu odzyskać swoje życie – a otrzymali nowe, nieprzemijające, wieczne. Kiedyś pewna starsza już kobieta, kiedy zaśpiewaliśmy pieśń „Są chwile jak ta, gdy śpiewam ci pieśń, miłości mej pieśń Zbawicielu...” , przez łzy powiedziała: „Pierwszy raz w moim życiu moje usta śpiewają pieśni, które są chwałą dla Boga...”.

Mam wiele kontaktów z „moimi” pacjentami. Dzwonią, piszą, pytają, czy w ich mieście jest zbór. Mam też sygnały „z Polski”, świadczące o tym, że Bóg jest w ich życiu. Czasem dzwoni do mnie jakiś pastor i mówi: „Właśnie ochrzciliśmy mężczyznę, który powiedział, że po raz pierwszy słyszał Ewangelię od pastora Pawła podczas leczenia w Instytucie. Czy to ty?”. Nie, to On – chciałoby się powiedzieć.

Tak. Chodzenie w soboty do Instytutu stało się moją życiową służbą i pasją! Lubię tam być. Mówić do tych, którzy słuchają. Kiedy czasem nie mogę iść w sobotę do Instytutu, to autentycznie żałuję. Bo wiem, że – jak mówi pewna stara pieśń - „Wiele jest serc, które czekają na Ewangelię. Wiele jest serc, które czekają wciąż...”.